wtorek, 29 grudnia 2015

Elfie łzy XII


Ostatnimi czasy byłam bardzo zabiegana. Na szczęście znowu znalazłam czas i  natchnienie do kontynuowania mojej historii. Mam nadzieje, że ciąg dalszy was nie zawiedzie. Czekam na wasze opinie i umieram z nerwów. :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Nubes stanął na środku pokoju.
            - Proszę. Usiądźcie. - powiedział.
Wraz z Noite'em, Lumesem oraz Terre'em usiadłam na sofie, Baldr zajął jeden z foteli, wcześniej przesuwając go w naszą stronę, a gospodarz drugi. Właściciel domu skrzyżował ręce na piersi.
        - Więc.. od czego zaczynamy? - spytał z błyskiem w oczach.
- Nie mamy czasu na zabawę w kotka i myszkę, więc powiem prosto z mostu. - Baldr przyjął od gospodarza kielich z trunkiem i upił niewielki łyk - Chciałbym, w imieniu królowej, prosić cię o udostępnienie nam wszystkich wolnych izb w mieście.
- Doprawdy wielka to prośba.. - podrapał się po brodzie w geście zadumy -Czy mógłbyś mnie zapoznać z jej powodem?
- Oczywiście. - wstał i zaczął chodzić w kółko po pokoju- Należy ściągnąć do miasta tylu wojów ilu będziemy w stanie zakwaterować, a następnie przejść do kontrataku. Ludzie stali się zbyt śmiali... Wraz z królową mamy nadzieję, iż atak na ich, w obecnym momencie osłabioną armię, pozwoli nam uciszyć ten 'tchurzliwy pisk' raz na zawsze.
- Cóż.. Izb mamy w brud. Większy problem sprawi bardzo ograniczona ilość prowiantu. Na chwilę obecną nie możemy opuszczać miasta, co jest niezbędne do jego zdobycia. - tu Nubes zrobił znaczną pauzę - gdybym zgodził się z  królową skazałbym nas na pewną śmierć głodową..
- A cóż powiesz na zgodę monarchini na magiczną ingerencję?
- Doskonale wiesz, że to nie jest bezpieczne. Nie będę narażał braci, którzy są dla mnie priorytetem.
- Wiem, że jest to bardzo ciężka decyzja. Dlatego dla zmniejszenia twych obaw, jeśli oczywiście pozwolisz, chciałbym oddać głos Lumesowi, który od wielu lat zajmuje się tą dziedziną.
Mężczyzna wstał, podszedł do biurka i delikatnie musnął jego blat wlepiając wzrok w dłoń. Upił łyk wina i spojrzał na Lumesa mrużąc oczy.
- Dobrze Baldrze usiądź. Wysłucham, co Lumes ma do powiedzenia na ten temat.
Elf powoli, z gracją wstał z sofy i patrząc prosto w oczy gospodarza przemówił.
- Dziękuje za udzielenie prawa głosu. Mam nadzieję, iż to co mam do przekazania uśmierzy twą niepewność. - odgarnął niesforny kosmyk seledynowych włosów z czoła - Większość swego życia poświęciłem na pracę nad magicznymi specyfikami mogącymi zastąpić pożywienie w razie klęski. Niestety, o czym oczywiście doskonale wiesz, pierwsze próby spełzły na niczym. Produkty nie zaspokajały naszych potrzeb... - umilkł na chwilę - można  powiedzieć, że miały zły wpływ na naszą kondycję.
- Zły wpływ? Ty to nazywasz złym wpływem?! - przerwał mu Nubes - Widziałem braci wpatrujących się całymi dniami w nicość, niczym posągi.. Inni zupełnie tracili zmysły i atakowali własne rodziny! - wytknął Lumesa palcem - A wy macie czelność wmawiać mi teraz, że te trucizny nie wyrządzą żadnych szkód..?!
Mag niewzruszony kontynuował.
- Jak już mówiłem wcześniej udoskonalałem je przez wiele lat. Bardzo ciężko było opracować idealną formułę, lecz mogę ci przyrzec z ręką na sercu, że stosowane obecnie 'pożywienie' nie wywiera żadnego negatywnego wpływu na nasze ciało i umysł. Powiem więcej.. Jest wręcz przeciwnie. - oznajmił z miną pokerzysty- dzięki nim możemy zwiększyć nasze możliwości. Możemy wzmocnić ciało i umysł! - zbliżył się do gospodarza i położył mu dłoń na ramieniu. - Lecz bez twojej pomocy nie możemy działać.
Dołączył do niego Baldr.
- Znaleźliśmy się teraz w idealnej sytuacji. Niestety Lumes nie da rady sam tego stworzyć. Ściągniemy do miasta wojowników. Wspólnymi siłami wytworzymy specyfik.. - wyszedł na środek i uniósł dłonie w górę - i zniszczymy wroga raz na zawsze!
Nubes wyrwał ramię spod dłoni Lumesa, usiadł za biurkiem i skrył twarz w dłoniach.
- Dajcie mi kilka godzin do namysłu.
- Potrzebujemy twojej odpowiedzi teraz. Czas gryzie nas po piętach... - odpowiedział Baldr, a Lumes wrócił na swoje miejsce obok mnie.
- To nie są decyzje, które mogę podjąć do wpływem chwili. Odpowiedzi udzielę wam za kilka godzin i nie będę na ten temat w tym momencie dłużej dyskutował. Udajcie się na spoczynek. Poślę po was, gdy podejmę decyzję.
Wstaliśmy i ukłoniliśmy się gospodarzowi.
- Dobrze wykorzystaj podarowany ci czas. - powiedział Baldr na odchodnym.
- Niech Lumes zostawi mi formułę specyfiku. - odrzekł Nubes.- Za moment go odeślę. Chcę z nim porozmawiać w cztery oczy.
Ukłoniliśmy się sobie nawzajem i udaliśmy się do swoich kwater.

czwartek, 22 stycznia 2015

Elfie łzy XI




Zebraliśmy ciała poległych w jedno miejsce, a Lumes, jeden z naszych najstarszych pobratymców,  pstryknął długimi, chudymi palcami posyłając w stronę stosu deszcz iskier. Po chwili zapłonął ogień pochłaniający kolejne ofiary, a ku przestworzom wzleciała chmura czarnego, gęstego dymu. Ramię w ramię padliśmy na kolana chyląc głowy przed zmarłymi wojami. Na placu zapadła cisza, której nie śmiał zakłóć ani ptak, ani nawet szum koron drzew.

Podniosłam się z klęczek i, ciągnąc za sobą miecze, przekroczyłam wraz ze swymi towarzyszami wrota fortecy. Przed nami rozciągał się rozległy plac w centrum, którego stało pięć postaci odzianych w połyskujące, prawie przezroczyste zbroje. Ponad ich ramionami ujrzałam ogony strzał wystające z kołczanu w towarzystwie skromnych łuków.
            -Podejdziesz z nami. – odezwał się w moim umyśle Baldr.
            - Dobrze.
Ruszyłam z nim, Noite’em, Lumesem – jednym z najlepszych magów oraz Terre’em – niezbyt wysokim elfem o złotych włosach i smutnych, czarnych oczach zajmującym się wraz ze mną taktyką, w stronę naszych gospodarzy. Gdy oddzielały nas od nich zaledwie cztery kroki zatrzymaliśmy się, dotknęliśmy koniuszkami palców lewej dłoni mostka i ukłoniliśmy z szacunkiem. Wojownicy odpowiedzieli nam tym samym.
            - Witajcie w naszych skromnych progach. – powiedział ten stający na czele. Był wysoki i szczupły. Sprawiał wrażenie giętkiego jak trzcina. – Nazywam się Nubes, a moi towarzysze to - wskazał na kobietę o niebieskich włosach – Lua, - następnie na mężczyznę z blizną biegnącą od brody do prawej skroni - Cana, Arrib – czyli elf z długimi kocimi pazurami zamiast ostatniej kości palców- oraz mój brat Ceo.
            - Dziękuje za waszą gościnę. Mam nadzieję, iż nie sprawiamy kłopotu. Ja nazywam się Baldr, a to Noite, Misnea, Lumes oraz Terre. – wskazał nas po kolei ruchem ruchem dłoni.
            - Jesteśmy wam niezmiernie wdzięczni za pomoc. Sami nie dalibyśmy rady. Pewnie jesteście zmordowani walką, więc zapraszam was, wraz z całym oddziałem, na spoczynek.
            - Niech wojownicy udają się do komnat, lecz my – wskazał naszą grupkę – pragnęlibyśmy najpierw omówić z tobą Nubesie nasze kolejne posunięcia.
            - Oczywiście. Zapraszam, więc do mnie. – zamaszystym gestem wskazał niewielki domek na uboczu.
Ruszyliśmy za nim bez słowa. Budynek okazał się skromnie urządzony, lecz przytulny i praktyczny. Przy północnej ścianie znajdowały się strome, kręcone schody. Stopnie były wytarte przez licznych gości. Weszliśmy po nich na pierwsze piętro. Znajdowało się tam niewielkie biurko z pedantycznie równo ułożonymi dokumentami oraz przyrządami do pisania. Naprzeciw niego stały dwa fotele, a  jeden za nim. Pod ścianą znajdowała się sofa, a przy niej niewielki stolik z lampką. Siedzenia mebli były wykonane z, miękkiego niczym puchowa poduszka, leśnego mchu. Nubes stanął na środku pokoju.
            - Proszę. Usiądźcie. - powiedział.
Wraz z Noite'em, Lumesem oraz Terre'em usiadłam na sofie, Baldr zajął jeden z foteli, wcześniej przesuwając go w naszą stronę, a gospodarz drugi. Właściciel domu skrzyżował ręce na piersi.
            - Więc.. od czego zaczynamy? - spytał z błyskiem w oczach.



środa, 10 grudnia 2014

Elfie łzy X





Z każdą chwilą zbliżaliśmy się coraz bardziej, a księżyc spadał coraz niżej. Wokół nas robiło się coraz jaśniej, a wierzchowce traciły coraz więcej sił. Ich skóra parowała od wielkiego wysiłku, a grzywy to opadały to znów wzlatywały w rytm biegu. Zwierzęta leśne schodziły nam z drogi umykając na boki lub wzlatując ponad drzewa. Wszystko wydawało się iść po naszej myśli. 
 
Gdy pomiędzy gąszczem roślinności ujrzeliśmy niewielkie skrawki murów miasta opuściliśmy bariery otaczające nasze umysły i zalały nas setki pobudzonych do granic możliwości umysłów.
Zaskoczona puściłam wodze konia i przycisnęłam dłonie z całej siły do uszu prawie z niego spadając. Spomiędzy głosów przebił się silny ryk Baldra:
Magowie zawrócić w las i skierować się do zachodniej części miasta! Nawoływać matki z dziećmi i szybko otwierać przejście w tamtej części muru! Wojownicy za mną do walki!
Szybko ograniczyłam czułość mego szóstego zmysłu do zaledwie garstki elfów, chwyciłam się mocno kolanami Slytha i wyrwałam z pochwy długi, czarny, wąski miecz połyskujący w oczekiwaniu na przelanie krwi. Koń ostro skręcił w prawo i zagłębił się w morze kotłujących pod murami barbarzyńców zasypywanych gradem elfich strzał. 
Schyliłam się nisko nad grzbietem konia i wbiłam ostrze w kark stojącego najbliżej mnie żołnierza. Poczułam jak kości chrupią jedna o drugą, a tkanki rozrywają się z łatwością pod dotykiem metalu. Głowa spadła obok niego w kałuży krwi odbijając się od gleby, a tułów upadł na kolana i dołączył do czaszki wzbijając chmurkę żółtego pyłu. Nie zmieniając toru ruchu miecza puściłam konia i szybkim ruchem odwróciłam się w stronę jego zadu blokując atak wymierzony w me plecy. Spomiędzy kling poleciały iskry. Nie tracąc ani chwili zakręciłam ostrzem, lecz przeciwnik gotów na mój ruch szybko się cofnął. Zamachnęłam się celując w bark, a on zablokował cios. Sięgnęłam mentalnymi mackami umysłu żołnierza stojącego tyłem za moim przeciwnikiem i rozkazałam mu wbić sobie miecz w trzewia aż po samą rękojeść. Ten przekonany, iż to najlepsze wyjście z sytuacji chwycił narzędzie oburącz, a następnie przebił nim na wylot siebie i mojego przeciwnika. Mężczyzna stojący przodem do mnie spojrzał mi prosto w oczy zaskoczony. Upuścił miecz, powoli chwycił czubek broni wystający z jego brzucha i osunął się, wraz ze swym towarzyszem niedoli, na glebę. Z ust obu pociekła ciemna, gęsta ciecz spływająca leniwie po brodzie, zbroi... Po chwili zaczęli zanosić się kaszlem i zamarli w bezruchu, na zawsze połączeni stalą. Mój czas dla pokonanych wrogów dobiegł końca. Zeskoczyłam z konia i chwyciłam miecz zmarłego żołnierza. Ruszyłam do kolejnego ataku tym razem z dwoma ostrzami. Już miałam przebić następną osobę, gdy poczułam na łopatce dotyk cienkiego, podłużnego kawałka stali. Niewiele czekając obróciłam się wokół własnej osi tnąc jednocześnie oboma broniami. Wokół mnie trysnęła fontanna krwi z poderżniętych gardeł tuzina wrogów.

Odbiłam się mocno od ziemi skacząc do przodu, przeleciałam nad głowami kilku zaskoczonych osób, skierowałam miecze w dół, po drodze tnąc ludzkie słabej jakości hełmy, przy wtórze pisku tarcia metalu o metal. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam plac zasłany ciałami. Walczyły już tylko niedobitki, a w znacznej odległości od pola walki dostrzegłam kilka postaci siedzących na koniach. W tym momencie jedna z nich machnęła dłonią i wszystkie jak na zawołanie odwróciły się i odjechały w dal, pozostawiając walczących mężczyzn samych sobie. 

Wylądowałam w siodle Slytha i wraz z pozostałymi elfami zagoniliśmy ludzi w jedno miejsce. Ci próbowali walczyć, lecz stworzyliśmy między nimi a nami niewidzialną zaporę, więc ich miecze zatrzymywały się w powietrzu. Wznieśliśmy dłonie ku niebu i krzyknęliśmy jednocześnie:
-Morte aos nossos inimigos!*
Wszyscy, bez wyjątku, padli na ziemię jak nic nie warte muchy.

*Śmierć naszym wrogom!

środa, 3 grudnia 2014

Elfie łzy IX





Nie wiem jak Was, ale mnie już ogarnął duch świąt. :) Nic tylko bym biegała i szukała prezentów lub dekorowała dom - na co mama mi niestety nie pozwala.
A jak Wam mija oczekiwanie na święta?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W oddali ujrzałem skupisko namiotów, rozstawionych w dolinie, pomiędzy, którymi kręcili się żołnierze malutcy, jak mróweczki. Figurki powiększały się, z każdym krokiem pędzącego konia, nabierając coraz więcej szczegółów. Po chwili byłem już na skraju obozowiska i zsiadałem z konia wśród stojących na baczność, zaskoczonych mężczyzn. Wylądowałem ciężko na ziemi spoglądając hardo na obecnych. Podszedłem do pierwszej z brzegu osoby i podałem jej wodze.
- Zaprowadź mojego wierzchowca do reszty koni i powiedz mi, gdzie mogę znaleźć waszego dowódcę. - żołnierz spojrzał na mnie wyraźnie zmieszany.
- Dowódca powinien być w swoim namiocie...- zaciął się, jakby nie znał do niego drogi.- …w....w...w... powinien Pan pójść w tamtą stronę. -wskazał palcem wschodnią część obozowiska.- Namiot jest trochę wyższy od pozostałych i żółty.
- Dziękuje.- skinąłem głową i udałem się we wskazanym kierunku.
Żołnierze rozchodzili się przede mną, a ja czułem się niczym Mojżesz, dla którego rozstąpiło się morze.
Po krótkich poszukiwaniach odnalazłem mój cel. Najwyraźniej ktoś dotarł do niego przede mną, gdyż jego właściciel stał przed nim, niby to czyszcząc miecz, rozglądając się nagminnie dookoła. Średniego wzrostu mężczyzna był ubrany w skórzane spodnie oraz płócienną koszule, na którą narzucił kolczugę. Jego jasną, pociągłą twarz otaczały ciemne włosy, nos był prosty, a zielone oczy skryte pod długimi rzęsami. Brodę zaplótł w starannie wykonany warkoczyk długości mniej więcej 8 cm. Na mój widok schował broń do pochwy i oparł pięści o biodra.
- Któż to nas zaszczycił tego pięknego dnia..? - rzucił z delikatnym uśmiechem.
- Mnie też miło cię widzieć Barnimie. Moglibyśmy wejść do środka?
- Oczywiście. Zapraszam w me skromne progi. - Zamaszyście wskazał otwartą dłonią wnętrze namiotu.
Przekroczyłem próg i stanąłem w centrum pomieszczenia. Wewnątrz znajdował się tylko sprzęt jeździecki, prowiant, posłanie i stół z mapami.
- Co cię sprowadza na pole walki? Czyżbyś nie ufał memu poczuciu odpowiedzialności? - ciągnął.
-Mam dość trzymania na uboczu. - rzuciłem zwięźle, nie chcąc wdawać się w szczegóły. - Zakładam, iż atakujecie o brzasku?
Zbliżyłem się do map.
- Tak jak książę sobie życzył. Nie śmiałbym łamać pańskich rozkazów. - wskazał wschodni mur miasta na papirusie. - Postaramy się rozbić wschodni mur w tym miejscu. - wyprostował się i spojrzał na mnie. - Mamy przewagę liczebną, a jak na razie nikt nam nie doniósł o żadnych posiłkach pędzących na pomoc tym małpom. Nieprawdaż?
- Oczywiście.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Do obozu dotarłam dwie godziny przed świtem. Ledwie przekroczyłam jego "próg", a już musiałam siodłać konia. Znów stanęliśmy w kole śpiewem dziękując Matce Naturze za pomoc i pozwoliliśmy roślinności powrócić do stanu sprzed naszego przybycia. Te zniecierpliwione momentalnie zaczęły się rozplątywać i cofać do swych poprzednich pozycji. Chciały jak najszybciej udać się na spoczynek.
Rozpoczął się wyścig z czasem.
Upewniliśmy się, iż po naszych działaniach nie pozostało ani śladu i wskoczyliśmy na rumaki poganiając je siłą umysłu oraz obrazami klęski miasta, jeśli nie dotrzemy na czas.
Zwierzęta pędziły ile sił w nogach omijając drzewa, śpiewające pieśni o zwycięstwie i pokoju, oraz pnącza gładzące nas z troską po głowach, plecach, ramionach i ogonach.

sobota, 8 listopada 2014

Elfie łzy VIII




Zatrzymałam się gwałtownie, gdy ten - ignorując moje odczucia - postawił ostatni krok i zbliżył pysk niepokojąco blisko mojej twarzy, wydmuchując dwa obłoki pary. Zwierzę było dużo wyższe ode mnie, więc musiałam mocno zadzierać głowę, aby przyjrzeć się jego obliczu. Ten spokojnie spojrzał prosto w moje oczy, jakby potrafił czytać we mnie niczym w otwartej księdze. Czułam ciepły oddech na zmarzniętych, pokrytych gęsią skórką ramionach.
Po chwili jednorożec zaczął powolutku zbliżać róg do mojego czoła.
Każda cząsteczka mego ciała drżała ze strachu zmieszanego z niepewnością.
Źrenice rozszerzyły się, a oddech przyspieszył.
Bezpłciowe czarne oczy wpatrywały się we mnie, bez chociażby najmniejszego mrugnięcia.
Ostry czubek zbliżał się niemiłosiernie...
Pragnęłam zerwać się z miejsca, lecz ciało nie słuchało ani umysłu, ani płynącej w żyłach adrenaliny.
Stałam, jak wryta, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w monstrum.
Po chwili ostra kość delikatnie musnęła me lico.
Otoczyło nas oślepiające, blade światło i nagle znalazłam się na rozległym pustkowiu. Próbowałam opuścić bariery ogradzające mój umysł, by odnaleźć chociaż jedną żywą duszę, lecz stało się to bezcelowe - wraz z barierą zniknęła magia. Byłam zupełnie sama.
Po chwili do moich nozdrzy dotarł fetor powoli rozkładających się tkanek, z każdą chwilą kurczących się odsłaniając coraz większe połacie kości.
Usta zaczęły mnie delikatnie mrowić, a treść żołądka cofnęła się do przełyku. Rozejrzałam się dookoła, lecz nic nie było ani za mną, ani przede mną. Chciałam się cofnąć, lecz coś pociągnęło mnie za stopę, straciłam równowagę i bezwładnie runęłam na glebę. Od siły upadku z moich płuc uleciało całe powietrze. Chwyciłam się za szyje i z desperacją próbowałam zaczerpnąć chociaż jeden oddech.
Niestety organizm był mi przeciwny - leżałam się dusząc.
Każda sekunda dłużyła się, jak godzina.
Przed oczami zaczęły latać mi mroczki i już chciałam się poddać, gdy w końcu me płuca napełniły się życiodajną substancją.
Leżałam dłuższą chwilę z opuszczonymi powiekami głęboko wdychając odór unoszący się nad całym pustkowiem. Następnie wstałam i powolutku uniosłam powieki. Ujrzałam najokropniejszy obraz mojego życia. Nie wierzyłam własnym oczom. Naokoło mnie leżały setki rozkładających się zwłok, a moja stopa tkwiła między żebrami jednych z nich. Roztrzęsiona wyszarpnęłam nogę i wstałam gwałtownie, nie wiedząc, w którą stronę się udać. Ciała, o ile można tak je nazwać, były poukładane w nienaturalnych pozycjach - jedne miały złamane karki, a inne powykręcane kończyny - i wszystkie spoglądały na mnie pozostałościami oczu ponadgryzanymi przez robaki, bądź oczodołami, z których gałki powyrywały ptaki. Po chwili trup leżący najbliżej mnie chwycił mnie za kostkę. Kopnęłam go z całej siły i odskoczyłam, a z ciała zaczęły wypełzać obrzydliwe, oślizgłe, białe robaki w poszukiwaniu nowego żywiciela. Gorączkowo rozejrzałam się na boki. Wszystkie porzucone szczątki powoli ciągnęły się w moją stronę, po drodze gubiąc kości i pozostawiając za sobą pasy śluzu z pasożytami.  Byłam przerażona, jak nigdy wcześniej. W bezradności zaczęłam krzyczeć na całe gardło. Poczułam, że coś ciągnie nie za stopę. Zamknęłam oczy i poddałam się bez walki.
Znów zalało mnie oślepiające światło. Otworzyłam oczy i ujrzałam jednorożca, który nadal się we mnie wpatrywał. Nagle ogarnęła mnie irytacja zmieszana z gniewem.
- Czego ty ode mnie chcesz?! - rozdarłam się na niego nie oczekując odpowiedzi.
Koń dotknął chrapami najpierw mojego nosa, a potem czoła, obrócił się i odbiegł, po drodze zmieniając się w pył.
Stałam dłuższą chwilę nie wierząc własnym oczom, a następnie udałam się w długą, męczącą, pełną ślepych zaułków drogę powrotną.

czwartek, 16 października 2014

Elfie łzy VII




Po północy wygasiliśmy ognisko i wszyscy zaczęli się rozchodzić do domków, by odpocząć przed jutrzejszym - już ostatnim - odcinkiem drogi do Ambiru. Lecz ja nie byłam śpiąca.. Elfy powoli jeden po drugim opuszczały centrum obozowiska. Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie nie pozostała ani jedna żywa dusza.

Posiedziałam jeszcze chwilkę przy rozżarzonych drwach rozmyślając nad naszą niedolą, po czym zerwałam się, jak oparzona z ziemi i ruszyłam krętymi pustymi dróżkami na skraj lasu by poobserwować przepiękne, bezchmurne, nocne niebo. Całkiem możliwe, iż kogoś mijałam.. może nawet nie jedną osobę.. lecz byłam jak w transie.. kilka razy ktoś lub coś musnęło moje ramie, lecz ja parłam przed siebie nie zwracając na nikogo uwagi. Wołał mnie duch lasu i, choć może to brzmieć absurdalnie, księżyc wzywał mnie z całych sił obiecując pomoc bogów... Gdy dotarłam do linii drzew obróciłam się w stronę bladej tarczy, usiadłam na miękkim, jak chmurka mchu po turecku i wpatrywałam się w przepiękną białą kulę na niebie. Maleńkie kropelki rosy pokryły moje ciało, a wiatr bawił się włosami oraz pieścił delikatną, bladą prawie, że przezroczystą skórę chłodnymi podmuchami. Tkwiłam tak przez dłuższy czas. Czułam, jak krew odpłynęła z ramion, nóg i zastąpiło ją delikatne mrowienie, żeby po chwili nie czuć już nic. W tamtym momencie przypominałam posąg przycapnięty pod drzewem, przypatrujący się niebiosom w poszukiwaniu odpowiedzi od sił wyższych. Nagle obok ucha zatrelał jakiś ptak. Spłoszona gwałtownie odwróciłam głowę i ujrzałam odlatującego w las złotego pawia. Zaciekawiona ruszyłam za nim w ciemną głębie.
Mijałam kolejne pradawne, ogromne drzewa o powykręcanych korzeniach tworzących poszycie. Miałam wrażenie, iż jeden z nich chwyci mnie za stopę i zaciągnie Bóg wie gdzie, do Bóg wie kogo. Lecz jak na ochrowej nici brnęłam dalej przed siebie. Wokół mnie latały świetliki, siadały mi na nosie oraz koniuszkach uszu, a teren robił się coraz bardziej górzysty, w związku z czym korzenie zaczęły tworzyć naturalne schody. Były one śliskie i krzywe, lecz wbrew pozorom bardzo ułatwiały wędrówkę.Wspinałam się po nich nie patrząc pod stopy i machając rękami to w przód, to w tył. Przyglądałam się gałęziom splecionym ze sobą pnączami z  pięciolistnymi, czerwonymi kwiatami otoczonymi różową poświatą. Już miałam zrobić następny krok, gdy straciłam oparcie. Przerażona cofnęłam nogę, spojrzałam w dół i ujrzałam głęboką przepaść. Z jej ścian wystawały liczne ostre głazy oraz korzenie wijące się między nimi, a na dnie leniwie wiła się cieniutka, jak nić rzeka. Rozejrzałam się dookoła nie wiedząc dokąd mam iść. Na szczęście po prawej na samym skraju skały siedział mój przewodnik. Ruszyłam, więc w jego stronę krawędzią urwiska. Mimo poruszania na palcach, co jakiś czas ze skarpy spadał kamień przypominający mi, że w każdej chwili mogę stracić równowagę i runąć na samiusieńki dół. Po chwili skręciłam z powrotem w las. Paw prowadził mnie ścieżką, która znikała za jednym z najstarszych drzew.
Ostrożnie wychyliłam się zza pnia, a to co ujrzałam przekraczało moje najśmielsze oczekiwania. Znajdowało się tam jezioro o tafli błękitnej niczym niebo otoczone wierzbami oraz poszarpanymi głazami. Po jego powierzchni harmonijnie dryfowały żółte lilie sypiące leniwie złoty pyłek, a w moją stronę przez środek wody powoli, z dumą zmierzało białe mistyczne stworzenie otoczone błękitną poświatą. Nie wierzyłam własnym oczom. Koń był prawie cały łysy z wyjątkiem bujnej grzywy oraz długiego ogona ciągnącego się za nim niczym welon. Kredowobiała skóra ciasno opinała wszystkie wystające kości, a oczy miał duże, czarne, jak dwa węgle.
Spojrzałam na jego czoło i zamarłam..
To nie jest możliwe..
Mrugnęłam kilka razy myśląc, że mam zwidy, lecz obraz pozostał bez najdrobniejszej zmiany.
W jednym momencie wszystko, co mi wpajano  obróciło się w proch..
Stworzenie miało długi, zwężający się ku końcowi róg w kolorze kości słoniowej. Oczarowana zaczęłam zmierzać w jego stronę. Ostrożnie stawiałam nogę za nogą w tanecznym, aczkolwiek ostrożnym kroku. Czułam, jak jednorożec mierzy mnie spojrzeniem. Mijałam kolejne drzewa w milczeniu, a im bliżej byłam brzegu tym bardziej napinały się moje mięśnie w zdenerwowaniu. Biała postać była coraz bliżej. Jeszcze jeden kroczek i będę mogła ją dotknąć.

środa, 8 października 2014

Elfie łzy VI


 Zapraszam na odrobinę magii! ^.^

 ~~~~~~~~~~~~~~~~


Urwaliśmy rozmowę i ukłoniliśmy się przed Baldrem - naszym dowódcą, który stał na baczność z dłońmi splecionymi za plecami oraz dumnie uniesioną głową.
- Witaj.- powiedzieliśmy chórkiem kłaniając się.
-Witajcie.- na jego obliczu wykwitło zdziwienie - Cóż was do mnie sprowadza? - spytał zaskoczony.
- Chciałam jeszcze raz przedyskutować plan ataku.
- A ty Noite? - spojrzał znacząco na mojego towarzysza. - Czy zdobyłeś już informacje, o które prosiłem?
- Oczywiście.
- Dobrze. Wejdźcie oboje. Musimy wszystko dokładnie przedyskutować. - zapraszającym gestem wskazał nam wejście do najbliższego domku, a my bez zadawania zbędnych pytań weszliśmy do środka.

Mieszkanko było malutkie, lecz w całości wykorzystane. Lewa część budynku była zamieniona w sypialnie - stało tam łóżko i malutka szafeczka nocna z trawy, natomiast prawa strona została zmieniona w namiastkę biura. Zostało tam umieszczone biurko z pnia drzewa, na którym leżała mapa miasta oraz trzy fotele - jeden za nim i dwa przed.

-Proszę, usiądźcie. - posłusznie zajęliśmy miejsca przed biurkiem, a Baldr fotel za nim. - Noite proszę zacznij.
- Niestety wieści nie są zbyt pozytywne. Mieszkańcom kończy się prowiant i według prognoz wystarczy im go najwyżej na dwa dni. Aktualnie na miasto napiera 900 żołnierzy wroga, a 50 obrońców poległo.
Dowódca podrapał się po brodzie.
- W takim bądź razie, chyba wszyscy się zgadzamy, co do wyruszenia w dalszą drogę o świcie? Chcę jak najszybciej dotrzeć do naszych braci.
- Oczywiście - potwierdziłam, a Noite skinął głową.
- To przejdźmy do kwestii ataku. - Baldr spojrzał na wojownika. - Która część miasta jest atakowana i ilu obrońców pozostało w mieście?
- Miasta broni obecnie 300 elfów, a wróg atakuje zachodnią część miasta. - wstał i wskazał palcem linię na mapie.
Wstałam wraz z Baldrem i przyjrzeliśmy się kawałku pergaminu.
- Powinniśmy dotrzeć od Ambiru od wschodu. Następnie przy barierze rozdzielimy się na dwie grupy i zaatakujemy wroga z obu stron. - zagrzmiał dowódca.
- Dobrze. Dodatkowo na nasz znak wszyscy wojownicy z miasta prócz łuczników powinni do nas dołączyć. Pozostali bojownicy będą ostrzeliwać oddziały wroga.- spojrzałam na niego oczekując aprobaty, a ten skinął głową.- Jeśli nie stracimy elementu zaskoczenia to powinniśmy rozbić ich oddziały.
- Należy też ewakuować z niego matki z dziećmi. Niech nasi najlepszy magowie zostaną przy wschodniej barierze i utworzą w niej niewielką furtkę oraz osłaniają ich przed ewentualnymi niedobitkami ludzkiej armii. - dodał Noite.
- To rozumiem, że plan działania mamy omówiony. - Baldr spojrzał nam w oczy.
- Na razie nie widzę potrzeby dalszych zmian. - odpowiedziałam.
- Ja również. - zgodził się ze mną przyjaciel.
- W takim razie przekażcie żołnierzom zaistniałe zmiany. - Dowódca skłonił przed nami głowę. - Dziękuję za waszą pomoc. Wróćcie do swoich obowiązków.
Ukłoniliśmy się i wyszliśmy z domku. Gdy my dyskutowaliśmy nasi współtowarzysze utworzyli w centrum polany ogromny stos drewna i właśnie podkładali pod niego ogień. Szybko podbiegliśmy do nich i dołączyliśmy do koła, które utworzyli. Wpatrywaliśmy się zawzięcie w płomyk zbliżający się do suchych roślin, aż ten błyskawicznie zaczął przeskakiwać między belami pnąc się ku nieboskłonowi. Po chwili iskry skakały we wszystkie strony, jęzory ognia wesoło tańczyły, a elfy zaczęły bawić się ich istotą. Chochlik stojący obok mnie wyciągnął dłoń  z rozczapierzonymi palcami przed siebie, zaczął delikatnie poruszać ustami szepcząc zaklęcie:
Lume, flash nas matas das tebras,
Deixe a noite clara
Enfocada segundo a miña memoria
Plasmar túa terrible simetría.*
 a ogień zgodnie z jego wolą zmienił się w dorodnego płomiennego jelenia z pięknym porożem.Następnie na komendę maga zstąpił z paleniska i kręcił się ostrożnie wśród tłumu zostawiając w uklepanej trawie odciski racic czarne jak węgiel. Zwróciłam wzrok w górę i ujrzałam krążącego nade mną płonącego orła nawołującego swych pobratymców.
*Ogniu, błysku w gąszczach mroku,
Niech te noc rozświetli
Skupiona wedle mej pamięci
Groza twej symetrii.