poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Elfie łzy II




-Wygrałam.- posłałam mu czarujący uśmiech i uwolniłam.
-Może i tak. Ale moja droga, następnym razem będziesz leżeć i kwiczeć.
-Zobaczymy, zobaczymy. Jak narazie jesteś z milę za mną...
Izrel najeżył włosy na ogonie i karku. - Do czasu moja droga.
-A jak idzie organizacja sił na najbliższą bitwe?
- Znasz naszych pobratymców. Każdy by oddał za ojczyznę życie, gdyby nie miał innego wyjścia.
-Wiem. - spojrzałam w oczy przyjaciela. - Dlatego będę walczyć z wami.
- Próbowałbym cię przekonać do zostania, ale wiem, że moje gadanie nic nie da.. - spuścił wzrok. - Nawet twoja matka nie potrafi cię utrzymać w bezpiecznym miejscu.
- Nie martw się o mnie. Wiesz, że sobie poradzę. - Złapałam go delikatnie za brode i uniosłam- Czasami trzeba walczyć w wyższej sprawie.
- Wiem. Ale nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie zdołał cię uchronić od ostatecznego ciosu.
Przytuliłam wojownika z całej siły.
- Wszystko się uda. Zobaczysz rozłożymy ich wszystkich na łopatki.
Odwzajemnij mój uścisk.
- Nie może być inaczej.
To właśnie tych słów było mi trzeba. Nareszcie uzyskałam jego poparcie. Czułam, że od teraz mogę góry przenosić.

Nagle usłyszałam nikły głos. Poruszyłam uszami, żeby namierzyć źródło dźwięku. Wiedziałam, że Izrel też to zauważył. Ktoś wzywał nas do miasta.
Wstaliśmy równocześnie i bez słowa ruszyliśmy w stronę głosu. Gdy przekroczyliśmy granice drzew puściliśmy się pędem przed siebie. Chcieliśmy jak najszybciej się dowiedzieć co się dzieje. Po pół godziny biegu dotarliśmy do zabudowań. Wszystkie budynki tworzyliśmy z roślin kontrolowanych za pomocą magii, dzięki czemu były zakmuflowane. Izrel zaciągnął mnie do wartowni, pod którą zebrali się wojownicy gotowi do wymarszu. Szarpnęłam pierwszego z brzegu za ramię. Padło na Baldra. Dobrze zbudowany, czarnowłosy mężczyzna o srogim obliczu spojrzał w moją stronę.
-Co tu się dzieje?- spytałam.
-Gdzie wy byliście tyle czasu?! - Spiorunował nas wzrokiem - Ludzie zaatakowali Ambir, szybko szykujcie się do wymarszu. Nie będziemy na was czekać.
- Zaszli już tak daleko? Przecież to niecałe 300 km od stolicy!
- Już idziemy się szykować.- wtrącił Izrel i pociągnął mnie do budynku.
Wbiegliśmy po schodach, weszliśmy do pierwszego pomieszczenia na lewo, zabraliśmy siodła koni i rzuciliśmy się z okna. Wylądowałam miękko na ugiętych kolanach, a następnie doskoczyłam do konia. Slyth był cały czarny w srebrne wzory przypominające kwiaty róż. Pogładziłam czule jego pysk i założyłam mu ogłowie stworzone z cieniutkich przezroczystych nitek. Przejechałam dłonią po szyji rumaka, a następnie narzuciłam na niego siodło z pnączy, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki oplotło korpus zwierzęcia. Na koniec rzuciłam na niego czar ochronny.
- Wszyscy gotowi? To wskakiwać na konie i koniec zabawy!
Rozejrzałam się gorączkowo po placu w poszukiwaniu Izrela, lecz zamiast przyjaciela ujrzałam matkę biegnącą w moją stronę. Wpadła na mnie z impetem i przytuliła, jakby chciała połamać mi żebra.
- Kochanie. Masz wrócić do mnie cała i zdrowa, rozumiesz?
Poczułam jej łzy na ramieniu.
-Oczywiście mamo. Przysięgam. -Przytuliłam ją z całej siły.- Dobrze o siebie dbaj i nie martw się o mnie.
Odsunęłam ją na odległość ramienia, włożyłam nogę w strzemię i wskoczyłam na wierzchowca.
- Będę wyczekiwać wieści o twoim zwycięstwie!
- Jakże mogłoby być inaczej. W końcu jestem najlepsza z elity. - posłałam jej promienny uśmiech- Wrócę najszybciej jak się da.
Wbiłam pięty w boki rumaka, pomachałam jej na pożegnanie i wyjechałam z miasta z resztą oddziału. Gdy minęliśmy bramy puściliśmi się galopem przed siebie. Czekały nas 3 dni drogi.