środa, 10 grudnia 2014

Elfie łzy X





Z każdą chwilą zbliżaliśmy się coraz bardziej, a księżyc spadał coraz niżej. Wokół nas robiło się coraz jaśniej, a wierzchowce traciły coraz więcej sił. Ich skóra parowała od wielkiego wysiłku, a grzywy to opadały to znów wzlatywały w rytm biegu. Zwierzęta leśne schodziły nam z drogi umykając na boki lub wzlatując ponad drzewa. Wszystko wydawało się iść po naszej myśli. 
 
Gdy pomiędzy gąszczem roślinności ujrzeliśmy niewielkie skrawki murów miasta opuściliśmy bariery otaczające nasze umysły i zalały nas setki pobudzonych do granic możliwości umysłów.
Zaskoczona puściłam wodze konia i przycisnęłam dłonie z całej siły do uszu prawie z niego spadając. Spomiędzy głosów przebił się silny ryk Baldra:
Magowie zawrócić w las i skierować się do zachodniej części miasta! Nawoływać matki z dziećmi i szybko otwierać przejście w tamtej części muru! Wojownicy za mną do walki!
Szybko ograniczyłam czułość mego szóstego zmysłu do zaledwie garstki elfów, chwyciłam się mocno kolanami Slytha i wyrwałam z pochwy długi, czarny, wąski miecz połyskujący w oczekiwaniu na przelanie krwi. Koń ostro skręcił w prawo i zagłębił się w morze kotłujących pod murami barbarzyńców zasypywanych gradem elfich strzał. 
Schyliłam się nisko nad grzbietem konia i wbiłam ostrze w kark stojącego najbliżej mnie żołnierza. Poczułam jak kości chrupią jedna o drugą, a tkanki rozrywają się z łatwością pod dotykiem metalu. Głowa spadła obok niego w kałuży krwi odbijając się od gleby, a tułów upadł na kolana i dołączył do czaszki wzbijając chmurkę żółtego pyłu. Nie zmieniając toru ruchu miecza puściłam konia i szybkim ruchem odwróciłam się w stronę jego zadu blokując atak wymierzony w me plecy. Spomiędzy kling poleciały iskry. Nie tracąc ani chwili zakręciłam ostrzem, lecz przeciwnik gotów na mój ruch szybko się cofnął. Zamachnęłam się celując w bark, a on zablokował cios. Sięgnęłam mentalnymi mackami umysłu żołnierza stojącego tyłem za moim przeciwnikiem i rozkazałam mu wbić sobie miecz w trzewia aż po samą rękojeść. Ten przekonany, iż to najlepsze wyjście z sytuacji chwycił narzędzie oburącz, a następnie przebił nim na wylot siebie i mojego przeciwnika. Mężczyzna stojący przodem do mnie spojrzał mi prosto w oczy zaskoczony. Upuścił miecz, powoli chwycił czubek broni wystający z jego brzucha i osunął się, wraz ze swym towarzyszem niedoli, na glebę. Z ust obu pociekła ciemna, gęsta ciecz spływająca leniwie po brodzie, zbroi... Po chwili zaczęli zanosić się kaszlem i zamarli w bezruchu, na zawsze połączeni stalą. Mój czas dla pokonanych wrogów dobiegł końca. Zeskoczyłam z konia i chwyciłam miecz zmarłego żołnierza. Ruszyłam do kolejnego ataku tym razem z dwoma ostrzami. Już miałam przebić następną osobę, gdy poczułam na łopatce dotyk cienkiego, podłużnego kawałka stali. Niewiele czekając obróciłam się wokół własnej osi tnąc jednocześnie oboma broniami. Wokół mnie trysnęła fontanna krwi z poderżniętych gardeł tuzina wrogów.

Odbiłam się mocno od ziemi skacząc do przodu, przeleciałam nad głowami kilku zaskoczonych osób, skierowałam miecze w dół, po drodze tnąc ludzkie słabej jakości hełmy, przy wtórze pisku tarcia metalu o metal. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam plac zasłany ciałami. Walczyły już tylko niedobitki, a w znacznej odległości od pola walki dostrzegłam kilka postaci siedzących na koniach. W tym momencie jedna z nich machnęła dłonią i wszystkie jak na zawołanie odwróciły się i odjechały w dal, pozostawiając walczących mężczyzn samych sobie. 

Wylądowałam w siodle Slytha i wraz z pozostałymi elfami zagoniliśmy ludzi w jedno miejsce. Ci próbowali walczyć, lecz stworzyliśmy między nimi a nami niewidzialną zaporę, więc ich miecze zatrzymywały się w powietrzu. Wznieśliśmy dłonie ku niebu i krzyknęliśmy jednocześnie:
-Morte aos nossos inimigos!*
Wszyscy, bez wyjątku, padli na ziemię jak nic nie warte muchy.

*Śmierć naszym wrogom!

środa, 3 grudnia 2014

Elfie łzy IX





Nie wiem jak Was, ale mnie już ogarnął duch świąt. :) Nic tylko bym biegała i szukała prezentów lub dekorowała dom - na co mama mi niestety nie pozwala.
A jak Wam mija oczekiwanie na święta?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W oddali ujrzałem skupisko namiotów, rozstawionych w dolinie, pomiędzy, którymi kręcili się żołnierze malutcy, jak mróweczki. Figurki powiększały się, z każdym krokiem pędzącego konia, nabierając coraz więcej szczegółów. Po chwili byłem już na skraju obozowiska i zsiadałem z konia wśród stojących na baczność, zaskoczonych mężczyzn. Wylądowałem ciężko na ziemi spoglądając hardo na obecnych. Podszedłem do pierwszej z brzegu osoby i podałem jej wodze.
- Zaprowadź mojego wierzchowca do reszty koni i powiedz mi, gdzie mogę znaleźć waszego dowódcę. - żołnierz spojrzał na mnie wyraźnie zmieszany.
- Dowódca powinien być w swoim namiocie...- zaciął się, jakby nie znał do niego drogi.- …w....w...w... powinien Pan pójść w tamtą stronę. -wskazał palcem wschodnią część obozowiska.- Namiot jest trochę wyższy od pozostałych i żółty.
- Dziękuje.- skinąłem głową i udałem się we wskazanym kierunku.
Żołnierze rozchodzili się przede mną, a ja czułem się niczym Mojżesz, dla którego rozstąpiło się morze.
Po krótkich poszukiwaniach odnalazłem mój cel. Najwyraźniej ktoś dotarł do niego przede mną, gdyż jego właściciel stał przed nim, niby to czyszcząc miecz, rozglądając się nagminnie dookoła. Średniego wzrostu mężczyzna był ubrany w skórzane spodnie oraz płócienną koszule, na którą narzucił kolczugę. Jego jasną, pociągłą twarz otaczały ciemne włosy, nos był prosty, a zielone oczy skryte pod długimi rzęsami. Brodę zaplótł w starannie wykonany warkoczyk długości mniej więcej 8 cm. Na mój widok schował broń do pochwy i oparł pięści o biodra.
- Któż to nas zaszczycił tego pięknego dnia..? - rzucił z delikatnym uśmiechem.
- Mnie też miło cię widzieć Barnimie. Moglibyśmy wejść do środka?
- Oczywiście. Zapraszam w me skromne progi. - Zamaszyście wskazał otwartą dłonią wnętrze namiotu.
Przekroczyłem próg i stanąłem w centrum pomieszczenia. Wewnątrz znajdował się tylko sprzęt jeździecki, prowiant, posłanie i stół z mapami.
- Co cię sprowadza na pole walki? Czyżbyś nie ufał memu poczuciu odpowiedzialności? - ciągnął.
-Mam dość trzymania na uboczu. - rzuciłem zwięźle, nie chcąc wdawać się w szczegóły. - Zakładam, iż atakujecie o brzasku?
Zbliżyłem się do map.
- Tak jak książę sobie życzył. Nie śmiałbym łamać pańskich rozkazów. - wskazał wschodni mur miasta na papirusie. - Postaramy się rozbić wschodni mur w tym miejscu. - wyprostował się i spojrzał na mnie. - Mamy przewagę liczebną, a jak na razie nikt nam nie doniósł o żadnych posiłkach pędzących na pomoc tym małpom. Nieprawdaż?
- Oczywiście.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Do obozu dotarłam dwie godziny przed świtem. Ledwie przekroczyłam jego "próg", a już musiałam siodłać konia. Znów stanęliśmy w kole śpiewem dziękując Matce Naturze za pomoc i pozwoliliśmy roślinności powrócić do stanu sprzed naszego przybycia. Te zniecierpliwione momentalnie zaczęły się rozplątywać i cofać do swych poprzednich pozycji. Chciały jak najszybciej udać się na spoczynek.
Rozpoczął się wyścig z czasem.
Upewniliśmy się, iż po naszych działaniach nie pozostało ani śladu i wskoczyliśmy na rumaki poganiając je siłą umysłu oraz obrazami klęski miasta, jeśli nie dotrzemy na czas.
Zwierzęta pędziły ile sił w nogach omijając drzewa, śpiewające pieśni o zwycięstwie i pokoju, oraz pnącza gładzące nas z troską po głowach, plecach, ramionach i ogonach.

sobota, 8 listopada 2014

Elfie łzy VIII




Zatrzymałam się gwałtownie, gdy ten - ignorując moje odczucia - postawił ostatni krok i zbliżył pysk niepokojąco blisko mojej twarzy, wydmuchując dwa obłoki pary. Zwierzę było dużo wyższe ode mnie, więc musiałam mocno zadzierać głowę, aby przyjrzeć się jego obliczu. Ten spokojnie spojrzał prosto w moje oczy, jakby potrafił czytać we mnie niczym w otwartej księdze. Czułam ciepły oddech na zmarzniętych, pokrytych gęsią skórką ramionach.
Po chwili jednorożec zaczął powolutku zbliżać róg do mojego czoła.
Każda cząsteczka mego ciała drżała ze strachu zmieszanego z niepewnością.
Źrenice rozszerzyły się, a oddech przyspieszył.
Bezpłciowe czarne oczy wpatrywały się we mnie, bez chociażby najmniejszego mrugnięcia.
Ostry czubek zbliżał się niemiłosiernie...
Pragnęłam zerwać się z miejsca, lecz ciało nie słuchało ani umysłu, ani płynącej w żyłach adrenaliny.
Stałam, jak wryta, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w monstrum.
Po chwili ostra kość delikatnie musnęła me lico.
Otoczyło nas oślepiające, blade światło i nagle znalazłam się na rozległym pustkowiu. Próbowałam opuścić bariery ogradzające mój umysł, by odnaleźć chociaż jedną żywą duszę, lecz stało się to bezcelowe - wraz z barierą zniknęła magia. Byłam zupełnie sama.
Po chwili do moich nozdrzy dotarł fetor powoli rozkładających się tkanek, z każdą chwilą kurczących się odsłaniając coraz większe połacie kości.
Usta zaczęły mnie delikatnie mrowić, a treść żołądka cofnęła się do przełyku. Rozejrzałam się dookoła, lecz nic nie było ani za mną, ani przede mną. Chciałam się cofnąć, lecz coś pociągnęło mnie za stopę, straciłam równowagę i bezwładnie runęłam na glebę. Od siły upadku z moich płuc uleciało całe powietrze. Chwyciłam się za szyje i z desperacją próbowałam zaczerpnąć chociaż jeden oddech.
Niestety organizm był mi przeciwny - leżałam się dusząc.
Każda sekunda dłużyła się, jak godzina.
Przed oczami zaczęły latać mi mroczki i już chciałam się poddać, gdy w końcu me płuca napełniły się życiodajną substancją.
Leżałam dłuższą chwilę z opuszczonymi powiekami głęboko wdychając odór unoszący się nad całym pustkowiem. Następnie wstałam i powolutku uniosłam powieki. Ujrzałam najokropniejszy obraz mojego życia. Nie wierzyłam własnym oczom. Naokoło mnie leżały setki rozkładających się zwłok, a moja stopa tkwiła między żebrami jednych z nich. Roztrzęsiona wyszarpnęłam nogę i wstałam gwałtownie, nie wiedząc, w którą stronę się udać. Ciała, o ile można tak je nazwać, były poukładane w nienaturalnych pozycjach - jedne miały złamane karki, a inne powykręcane kończyny - i wszystkie spoglądały na mnie pozostałościami oczu ponadgryzanymi przez robaki, bądź oczodołami, z których gałki powyrywały ptaki. Po chwili trup leżący najbliżej mnie chwycił mnie za kostkę. Kopnęłam go z całej siły i odskoczyłam, a z ciała zaczęły wypełzać obrzydliwe, oślizgłe, białe robaki w poszukiwaniu nowego żywiciela. Gorączkowo rozejrzałam się na boki. Wszystkie porzucone szczątki powoli ciągnęły się w moją stronę, po drodze gubiąc kości i pozostawiając za sobą pasy śluzu z pasożytami.  Byłam przerażona, jak nigdy wcześniej. W bezradności zaczęłam krzyczeć na całe gardło. Poczułam, że coś ciągnie nie za stopę. Zamknęłam oczy i poddałam się bez walki.
Znów zalało mnie oślepiające światło. Otworzyłam oczy i ujrzałam jednorożca, który nadal się we mnie wpatrywał. Nagle ogarnęła mnie irytacja zmieszana z gniewem.
- Czego ty ode mnie chcesz?! - rozdarłam się na niego nie oczekując odpowiedzi.
Koń dotknął chrapami najpierw mojego nosa, a potem czoła, obrócił się i odbiegł, po drodze zmieniając się w pył.
Stałam dłuższą chwilę nie wierząc własnym oczom, a następnie udałam się w długą, męczącą, pełną ślepych zaułków drogę powrotną.

czwartek, 16 października 2014

Elfie łzy VII




Po północy wygasiliśmy ognisko i wszyscy zaczęli się rozchodzić do domków, by odpocząć przed jutrzejszym - już ostatnim - odcinkiem drogi do Ambiru. Lecz ja nie byłam śpiąca.. Elfy powoli jeden po drugim opuszczały centrum obozowiska. Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie nie pozostała ani jedna żywa dusza.

Posiedziałam jeszcze chwilkę przy rozżarzonych drwach rozmyślając nad naszą niedolą, po czym zerwałam się, jak oparzona z ziemi i ruszyłam krętymi pustymi dróżkami na skraj lasu by poobserwować przepiękne, bezchmurne, nocne niebo. Całkiem możliwe, iż kogoś mijałam.. może nawet nie jedną osobę.. lecz byłam jak w transie.. kilka razy ktoś lub coś musnęło moje ramie, lecz ja parłam przed siebie nie zwracając na nikogo uwagi. Wołał mnie duch lasu i, choć może to brzmieć absurdalnie, księżyc wzywał mnie z całych sił obiecując pomoc bogów... Gdy dotarłam do linii drzew obróciłam się w stronę bladej tarczy, usiadłam na miękkim, jak chmurka mchu po turecku i wpatrywałam się w przepiękną białą kulę na niebie. Maleńkie kropelki rosy pokryły moje ciało, a wiatr bawił się włosami oraz pieścił delikatną, bladą prawie, że przezroczystą skórę chłodnymi podmuchami. Tkwiłam tak przez dłuższy czas. Czułam, jak krew odpłynęła z ramion, nóg i zastąpiło ją delikatne mrowienie, żeby po chwili nie czuć już nic. W tamtym momencie przypominałam posąg przycapnięty pod drzewem, przypatrujący się niebiosom w poszukiwaniu odpowiedzi od sił wyższych. Nagle obok ucha zatrelał jakiś ptak. Spłoszona gwałtownie odwróciłam głowę i ujrzałam odlatującego w las złotego pawia. Zaciekawiona ruszyłam za nim w ciemną głębie.
Mijałam kolejne pradawne, ogromne drzewa o powykręcanych korzeniach tworzących poszycie. Miałam wrażenie, iż jeden z nich chwyci mnie za stopę i zaciągnie Bóg wie gdzie, do Bóg wie kogo. Lecz jak na ochrowej nici brnęłam dalej przed siebie. Wokół mnie latały świetliki, siadały mi na nosie oraz koniuszkach uszu, a teren robił się coraz bardziej górzysty, w związku z czym korzenie zaczęły tworzyć naturalne schody. Były one śliskie i krzywe, lecz wbrew pozorom bardzo ułatwiały wędrówkę.Wspinałam się po nich nie patrząc pod stopy i machając rękami to w przód, to w tył. Przyglądałam się gałęziom splecionym ze sobą pnączami z  pięciolistnymi, czerwonymi kwiatami otoczonymi różową poświatą. Już miałam zrobić następny krok, gdy straciłam oparcie. Przerażona cofnęłam nogę, spojrzałam w dół i ujrzałam głęboką przepaść. Z jej ścian wystawały liczne ostre głazy oraz korzenie wijące się między nimi, a na dnie leniwie wiła się cieniutka, jak nić rzeka. Rozejrzałam się dookoła nie wiedząc dokąd mam iść. Na szczęście po prawej na samym skraju skały siedział mój przewodnik. Ruszyłam, więc w jego stronę krawędzią urwiska. Mimo poruszania na palcach, co jakiś czas ze skarpy spadał kamień przypominający mi, że w każdej chwili mogę stracić równowagę i runąć na samiusieńki dół. Po chwili skręciłam z powrotem w las. Paw prowadził mnie ścieżką, która znikała za jednym z najstarszych drzew.
Ostrożnie wychyliłam się zza pnia, a to co ujrzałam przekraczało moje najśmielsze oczekiwania. Znajdowało się tam jezioro o tafli błękitnej niczym niebo otoczone wierzbami oraz poszarpanymi głazami. Po jego powierzchni harmonijnie dryfowały żółte lilie sypiące leniwie złoty pyłek, a w moją stronę przez środek wody powoli, z dumą zmierzało białe mistyczne stworzenie otoczone błękitną poświatą. Nie wierzyłam własnym oczom. Koń był prawie cały łysy z wyjątkiem bujnej grzywy oraz długiego ogona ciągnącego się za nim niczym welon. Kredowobiała skóra ciasno opinała wszystkie wystające kości, a oczy miał duże, czarne, jak dwa węgle.
Spojrzałam na jego czoło i zamarłam..
To nie jest możliwe..
Mrugnęłam kilka razy myśląc, że mam zwidy, lecz obraz pozostał bez najdrobniejszej zmiany.
W jednym momencie wszystko, co mi wpajano  obróciło się w proch..
Stworzenie miało długi, zwężający się ku końcowi róg w kolorze kości słoniowej. Oczarowana zaczęłam zmierzać w jego stronę. Ostrożnie stawiałam nogę za nogą w tanecznym, aczkolwiek ostrożnym kroku. Czułam, jak jednorożec mierzy mnie spojrzeniem. Mijałam kolejne drzewa w milczeniu, a im bliżej byłam brzegu tym bardziej napinały się moje mięśnie w zdenerwowaniu. Biała postać była coraz bliżej. Jeszcze jeden kroczek i będę mogła ją dotknąć.

środa, 8 października 2014

Elfie łzy VI


 Zapraszam na odrobinę magii! ^.^

 ~~~~~~~~~~~~~~~~


Urwaliśmy rozmowę i ukłoniliśmy się przed Baldrem - naszym dowódcą, który stał na baczność z dłońmi splecionymi za plecami oraz dumnie uniesioną głową.
- Witaj.- powiedzieliśmy chórkiem kłaniając się.
-Witajcie.- na jego obliczu wykwitło zdziwienie - Cóż was do mnie sprowadza? - spytał zaskoczony.
- Chciałam jeszcze raz przedyskutować plan ataku.
- A ty Noite? - spojrzał znacząco na mojego towarzysza. - Czy zdobyłeś już informacje, o które prosiłem?
- Oczywiście.
- Dobrze. Wejdźcie oboje. Musimy wszystko dokładnie przedyskutować. - zapraszającym gestem wskazał nam wejście do najbliższego domku, a my bez zadawania zbędnych pytań weszliśmy do środka.

Mieszkanko było malutkie, lecz w całości wykorzystane. Lewa część budynku była zamieniona w sypialnie - stało tam łóżko i malutka szafeczka nocna z trawy, natomiast prawa strona została zmieniona w namiastkę biura. Zostało tam umieszczone biurko z pnia drzewa, na którym leżała mapa miasta oraz trzy fotele - jeden za nim i dwa przed.

-Proszę, usiądźcie. - posłusznie zajęliśmy miejsca przed biurkiem, a Baldr fotel za nim. - Noite proszę zacznij.
- Niestety wieści nie są zbyt pozytywne. Mieszkańcom kończy się prowiant i według prognoz wystarczy im go najwyżej na dwa dni. Aktualnie na miasto napiera 900 żołnierzy wroga, a 50 obrońców poległo.
Dowódca podrapał się po brodzie.
- W takim bądź razie, chyba wszyscy się zgadzamy, co do wyruszenia w dalszą drogę o świcie? Chcę jak najszybciej dotrzeć do naszych braci.
- Oczywiście - potwierdziłam, a Noite skinął głową.
- To przejdźmy do kwestii ataku. - Baldr spojrzał na wojownika. - Która część miasta jest atakowana i ilu obrońców pozostało w mieście?
- Miasta broni obecnie 300 elfów, a wróg atakuje zachodnią część miasta. - wstał i wskazał palcem linię na mapie.
Wstałam wraz z Baldrem i przyjrzeliśmy się kawałku pergaminu.
- Powinniśmy dotrzeć od Ambiru od wschodu. Następnie przy barierze rozdzielimy się na dwie grupy i zaatakujemy wroga z obu stron. - zagrzmiał dowódca.
- Dobrze. Dodatkowo na nasz znak wszyscy wojownicy z miasta prócz łuczników powinni do nas dołączyć. Pozostali bojownicy będą ostrzeliwać oddziały wroga.- spojrzałam na niego oczekując aprobaty, a ten skinął głową.- Jeśli nie stracimy elementu zaskoczenia to powinniśmy rozbić ich oddziały.
- Należy też ewakuować z niego matki z dziećmi. Niech nasi najlepszy magowie zostaną przy wschodniej barierze i utworzą w niej niewielką furtkę oraz osłaniają ich przed ewentualnymi niedobitkami ludzkiej armii. - dodał Noite.
- To rozumiem, że plan działania mamy omówiony. - Baldr spojrzał nam w oczy.
- Na razie nie widzę potrzeby dalszych zmian. - odpowiedziałam.
- Ja również. - zgodził się ze mną przyjaciel.
- W takim razie przekażcie żołnierzom zaistniałe zmiany. - Dowódca skłonił przed nami głowę. - Dziękuję za waszą pomoc. Wróćcie do swoich obowiązków.
Ukłoniliśmy się i wyszliśmy z domku. Gdy my dyskutowaliśmy nasi współtowarzysze utworzyli w centrum polany ogromny stos drewna i właśnie podkładali pod niego ogień. Szybko podbiegliśmy do nich i dołączyliśmy do koła, które utworzyli. Wpatrywaliśmy się zawzięcie w płomyk zbliżający się do suchych roślin, aż ten błyskawicznie zaczął przeskakiwać między belami pnąc się ku nieboskłonowi. Po chwili iskry skakały we wszystkie strony, jęzory ognia wesoło tańczyły, a elfy zaczęły bawić się ich istotą. Chochlik stojący obok mnie wyciągnął dłoń  z rozczapierzonymi palcami przed siebie, zaczął delikatnie poruszać ustami szepcząc zaklęcie:
Lume, flash nas matas das tebras,
Deixe a noite clara
Enfocada segundo a miña memoria
Plasmar túa terrible simetría.*
 a ogień zgodnie z jego wolą zmienił się w dorodnego płomiennego jelenia z pięknym porożem.Następnie na komendę maga zstąpił z paleniska i kręcił się ostrożnie wśród tłumu zostawiając w uklepanej trawie odciski racic czarne jak węgiel. Zwróciłam wzrok w górę i ujrzałam krążącego nade mną płonącego orła nawołującego swych pobratymców.
*Ogniu, błysku w gąszczach mroku,
Niech te noc rozświetli
Skupiona wedle mej pamięci
Groza twej symetrii.

niedziela, 28 września 2014

Elfie łzy V

I z powrotem u elfów. Zapraszam do komentowania, ponieważ każda opinia jest dla mnie niezmiernie ważna. :D

~~~~~~~~~~~~~~~~


Wieczorem drugiego dnia rozpaczliwego biegu zatrzymaliśmy się na skraju polany. Dowódca oddziału powoli i uważnie ogarnął wzrokiem okrąg trawy, a gdzieś nad nami wesoło zatrelał ptak.
-Szybko rozsiodłać konie! Musimy przygotować obóz!
Przerzuciłam nogę nad zadem konia i szybko zsunęłam się po jego boku. Delikatnie dotknęłam opuszkami palców siodła wysyłając do pnączy niemą prośbę o rozluźnienie pęt, a te delikatnie zsunęło się prosto w me dłonie. Z zamkniętymi oczami wyobraziłam sobie, że pobliski konar najpierw wykręca się poziomo metr nad ziemią, a następnie kieruje spowrotem ku słońcu. Dzięki temu uzyskałam pułkę pod siodło, które z wdzięcznością na niej ułożyłam. Podeszłam do pyska Slytha po drodze klepiąc go po szyji, zsunęłam z niego ogłowie i zawiesiłam je na maleńkiej gałązce wystającej z pnia nad siodłem. Następnie przeprowadziłam go na centrum polany, wróciłam ku linii drzew, gdzie usiadłam po turecku i poczekałam chwilę, aż moi bracia usiądą w okręgu naokoło niej.
Chwyciliśmy się za ręce, skierowaliśmy wzrok ku niebu, zamknęliśmy oczy oraz opuściliśmy zasłony opatulające nasze umysły. W tym momencie nie mogliśmy niczego przed sobą ukryć- każda nasza myśl momentalnie wędrowała do reszty uczestników, a naszejaźnie splotły się w jedność. Zaczęliśmy się kołysać, jakbyśmy tworzyli jeden organizm. Wyobraziliśmy sobie, jak gałęzie drzew, kwiaty i trawy rosną coraz większe, bujniejsze, i plączą się ze sobą w niemym tańcu. Byliśmy w transie rozsiewającym magię naokoło nas. Prosiliśmy naszą matkę Terrę o pomoc, a ona wspomagała nas w swojej łasce i dobroduszności. Słyszałam, jak wokół mnie cichutko grają dzwoneczki, a alegrie zwabione zapachem magii wtórują im swoim olśniewającym głosem. Czułam na twarzy podmuch powietrza spod ich delikatnych, przezroczystych skrzydeł oraz spojrzenie uwieńczonych piórkami, wielkich oczu. Nieunosząc powiek widziałam, jak rośliny przybierają kształt zabudowan. Po chwili dzwonki ustały, a moi bracia przestali się kołysać. Uniosłam powieki i ujrzałam przed sobą okrąg malutkich budyneczków z pnączy obrośniętych mchem i maleńkimi kwiatkami we wszystkich kolorach tęczy. Alegrie umknęły w las w popłochu, a ja puściłam dłonie elfów siedzących obok mnie.
Płynnie wstałam i ruszyłam w stronę przywódcy stojącego pod lasem po drugiej stronie polany.
- Misnea! Misnea!  Poczekaj!
Spojrzałam w lewo i ujrzałam długowłosego, wysokiego elfa biegnącego w mają stronę slalomem, i rozpaczliwie machającego rękami, żebym go zauważyła. Stanęłam w miejscu czekając, aż wojownik mnie dogoni.
-Witaj!- ukłonił się delikatnie i odrzucił do tyłu czarne włosy.
-O! Witaj Noite! - odkłoniłam się. Nie miałam pojęcia jak mogłam go od razu nie rozpoznać.- Już myślałam, że nie wyruszyłeś tym razem.
- Przecież jeszcze nigdy nie opuściłem ani jednej wyprawy. - podrapał się z uśmiechem w tył głowy pokazując rząd prostych, śnieżnobiałych zębów wraz w czerwonym brylancikiem umieszczonym w prawym kle.- Natomiast twoja obecność bardzo mnie zdziwiła. Myślałem, że twoja rodzicielka zabroniła ci opuszczania Firtiny.
Uniosłam uczy ku niebu, a koniuszki uszu mi opadły.
- Powiedzmy.... że była przeciwna mojemu wyjazdowi, lecz nie miała, jak mnie zatrzymać.
Noite przez chwile przyglądał mi się swoimi zmieniającymi kolor oczami z przekrzywioną głową.
- Dobrze.. Nie będę cię teraz męczył, ale pamiętaj, że możesz mi wszystko powiedzieć. Poprostu puść mi sygnał i przyjdź do mnie. - uśmiechnął się delikatnie dodając mi otuchy.
- Dziękuje. Zapamiętam. Ale teraz muszę iść porozmawiać z dowódcą co i jak.. - powoli zaczęłam się odwracać w stronę mojego pierwotnego celu.
- To świetnie się składa, ponieważ też miałem do niego iść. Pójdę z tobą.
- Dobrze. To szybko. - chwyciłam go za nadgarstek i pociągnęłam za sobą.- A co tam u Primavery?
- Wszystko w porządku. Znasz moją siostrę. Zawsze twardo stąpa po ziemi. - wyminął elfa, który prowadził konia.- Jej synek Inverno rośnie, jak na drożdżach. Mam wrażenie, że ani się obejrze a on chwyci za łuk.- wojownik tryskał dumą i radością.
- Miło słyszeć, że u mniej wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gdy wrócimy do domu będę musiała ją odwiedzić.
Urwaliśmy rozmowę i ukłoniliśmy się przed Baldrem - naszym dowódcą.

sobota, 13 września 2014

Elfie łzy IV

Nie ma to jak pierwszy raz pójść na praktyki i zostać pogryzionym przez psa.. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Nie oglądając się za siebie ruszyłem pewnym krokiem wzdłuż korytarza, żeby jak najszybciej opuścić zimny budynek. Po przejściu połowy jego długości skręciłem w lewo do pokoju gościnnego. Z wysokiego bogato zdobionego sufitu pomieszczenia zwisał ogromny, kryształowy żyrandol stworzony z tysięcy połyskujących, przezroczystych niczym kropla wody kamieni osadzonych na podstawie z białego, jakby oszronionego złota powyginanego w fantazyjne pętle. Ściany wraz z posadzką zostały wykonane z mlecznego, chłodnego marmuru w centrum przykrytego mięciutkim jak sierść kociaka ciemnoszarym dywanem. Gdy stanęło się na nim gołą stopą człowiek odnosił wrażenie, że stąpa po chmurach. Na nim został ustawiony dębowy stolik na kocich łapach oraz dwa fotele z ciemnym obiciem. Po lewej znajdował się kominek, w którym na powoli szarzejących kłodach wesoło tańczyły płomienie. Od czasu do czasu wylatywała z niego malutka iskierka w heroicznej próbie ogrzania zamku. Ściane naprzeciw mnie zajmowały trzy wysokie, wąskie okna przykryte kremową zasłoną delikatnie i z gracją spływającą falami po bokach przy dole związaną szarym, kręconym sznurem zakończonym dużymi futrzanymi pomponami. Po prawej znajdowały się drzwi do kuchni, których pilnowały osadzone po obu stronach potężne wykonane z czarnego marmuru anioły. Oba miały rozłożone szeroko skrzydła i poważne oblicza oraz bacznie obserwowały całe pomieszczenie. Jeden dzierżył w dłoniach miecz oparty o posadzkę, a drugi łuk z pięcioma strzałami.
Powoli podeszłem do kominka, usiadłem przed nim po turecku i zapatrzyłem się w tańczący ogień. Musiałem w końcu wziąć życie w swoje ręce. Przez cały żywot ślepo wierzyłem w każde słowo ojca. Nadeszła pora, żeby wszystko postawić na jedną kartę. Nie jeden raz planowałem przebieg bitwy i byłem w tym naprawdę dobry, lecz nigdy na własne oczy nie widziałem naszego wroga, ani nie walczyłem na śmierć i życie. Nadszedł czas na walkę w słusznej sprawie - na zażegnanie konfliktu. Niech nastanie pokój.
Wstałem, omiotłem wzrokiem pomieszczenie i ruszyłem z powrotem do komnaty ojca, lecz tym razem byłem pewny siebie, wiedziałem czego od niego rządam i nie miałem zamiaru się przed nim złamać. Pośpiesznym krokiem przeciąłem korytarz, a następnie energicznie zapukałem do drzwi.
-Wejść!
Nacisnąłem klamkę wkraczając do pokoju.
-Ojcze.- spojrzałem w jego zdumione oczy.- Mam zamiar jak najszybciej udać się na pole bitwy. Chcę zobaczyć naszych żołnierzy w akcji.
-Skąd ta nagła zmiana kursu? Jeszcze niespełna pół godziny temu chciałeś pokoju, a teraz chcesz dołączyć do oddziału? - zmierzył mnie podejrzliwie.
- Nie moge dłużej siedzieć bezczynnie. Zdamirze gramy istnieniami ludzkimi. Po tylu latach potyczek powinniśmy ukazać nasze wsparcie dla nich. Pragnę również ochronić honor naszego rodu.- posłałem mu spojrzenie pełne nadziei, skłoniłem głowę i ukląkłem na jedno kolano. Rodziciel podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
-Dobrze wiesz, że nie mogę pozwolić na stracenie jedynego dziedzica tronu. Musisz trwać na nim po mojej prawicy i wspierać duszą naszych poddanych.
Uniosłem głowę ignorując pasmo włosów spadające mi na twarz i spojrzałem w oczy ojcu.
- Nie sądzisz, że pospólstwo widząc twego jedynego syna ruszającego do boju obudzi w sobie ducha walki? Nie sądzisz, że ci, którzy upadli podniosą się widząc wsparcie króla?
-Synu wstań. - wypełniłem jego rozkaz - Nie ważne co powiesz moje stanowisko pozostanie niezmienione.
-Tak samo jak moje. Wyjeżdżam lada moment. - ruszyłem do drzwi, a Zdamir chwycił mnie za ramie.
-Skoro sądzisz, że na tym polegają twoje obowiązki, jako wojskowego to idź...- nie mogłem się przemóc do odwrócenia głowy- lecz nie uzyskasz mojego poparcia.
Wyrwałem ramie z jego dłoni.
-Żegnaj.
Opuściłem pokój zostawiając go zapatrzonego w okno.

wtorek, 2 września 2014

Elfie łzy III



Tym razem z punktu widzenia drugiej strony barykady. Kto tak jak ja już tęskni za wakacjami?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wojna mojego kraju z elfami rozpoczęła się wiele lat przed moimi narodzinami. Gdy byłem małym chłopcem ojciec opowiedział mi o początku konfliktu, lecz jego opowieść nie zaspokoiła mojej ciekawości. Otóż za panowania mojego pra pra dziada - Miestwina obie rasy żyły w zgodzie, aż do pewnej wizyty króla w stolicy kraju sprzymierzeńców - Milagry . Ponoć mój przodek pokłócił się z królową Bri, a ta zerwała pokojowe stosunki między rasami i wypędziła ludzi z królestwa. Poczet powrócił do kraju uszczuplony o połowę. W wyniku tych okoliczności Miestwin wypowiedział wojnę, która ciągnie się do dziś, ciągle podniecana nienawiścią.
Podążałem wysokim, kremowym korytarzem pałacowym prowadzącym do gabinetu ojca. Stąpałem po miękkim, czerwonym, złoto zdobionym dywanem, a ściany były zapełnione obrazami. W większości pejzażami i portretami moich przodków. Nie wiedziałem, czego się spodziewać po Zdamirze. Po śmierci matki jego porywczość wzięła górę nad rozsądkiem. Odkąd zostałem mianowany dowódcą batalionu miałem bardzo dużo spraw na głowie. Brakowało mi czasu na rozmowy z ojcem, a ten niewielki skrawek, który mogłem na nie poświęcić, zawsze traciliśmy na analize planu ataku.

Nawet nie wiedziałem, kiedy minąłem ostatni zakręt, a już pukałem w masywne, mahoniowe drzwi.
- Wchodź synu!- dobiegł mnie głos zza drzwi.
Przekręciłem złotą gałkę i popchnąłem jedno skrzydło drzwi wchodząc do wszechstronnego pokoju. Większość ściany naprzeciw mnie zajmowały wielkie okna zalewające pomieszczenie światłem, na bokach każdego zwisały ciężkie purpurowe zasłony. Pozostałe ściany były zastawione wszelkiego rodzaju książkami, a w centrum bióra znajdowało się ciemne masywne biórko, za którym siedział Zdamir. Mój rodziciel był wysoką osobą o szerokich barkach oraz dobrze rozwiniętych mięśniach. Cerę miał jasnioliwkową, a oczy wraz z oczami skrytymi pod gęstymi brwiami - ciemnobrązowe. Jego oblicze na ogół miało surowy wyraz i tym razem nie mogło się stać inaczej. Bardzo trudno było go rozśmieszyć- jego poczucie humoru umknęło z tego świata wraz z duszą mojej matki Tomiry. Podeszłem do biórka, a mężczyzna skierował na mnie swe ciężkie spojrzenie.
-Usiądź. -wskazał dłonią na jeden z dwóch czerwonych foteli stojących przed meblem.- Jak wygląda sytuacja w Ambirze?
Usiadłem na proponowanym siedzisku.
- Narazie wszystko idzie po naszej myśli. Sądzę, że jeśli posiłki wroga nie dotrą w ciągu 4 dni to zdobędziemy miasto.
- Dobrze. Mam nadzieję, że wziąłeś pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze. - podparł się na przedramionach i podrapał po czole w zamyśleniu.- Sądzisz, że w ciągu pół roku zdołamy dotrzeć do stolicy?
- Raczej tak. - zawiesiłem głos w zamyśleniu.-  Ale ojcze... Nie masz już dość tej wojny? Czy jej przeciąganie ma sens?
- O czym ty mówisz synu..? - ukrył twarz w dłoniach.- Musimy pomścić naszych ludzi i wyplenić te potwory.
- Sądze, że oni już zapłacili za swoje grzechy.
- Doskonale wiesz, że taka była wola mojego ojca. Na łożu śmierci obiecałem mu zmieść tę zarazę z powierzchni ziemii.
- Wiem co mu obiecałeś. Lecz mimo wszystko sądze, że dziadek by zrozumiał nasz błąd! Zabiliśmy ich tysiąckroć więcej niż oni nas tamtego pamiętnego dnia!- zerwałem się na równe nogi wywracając fotel.
- A oni zabili nas miliony!
- To błędne koło, które doprowadzi do naszej zagłady!
- Dawimie nie znasz wszystkich powodów tej wojny! Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia!
- Skoro tak mało wiem, to może mnie uświadom!
Ojcec nabuzowany do granic możliwości wstał, okrążył biórko i uderzył mnie z całej siły w twarz. Zatoczyłem się.
- Nikt nie będzie się tak do mnie odzywał! Wynocha puki jeszcze się hamuje!
Posłałem mu spojrzenie pełne nienawiści, odwróciłem się na pięcie i wyszłem z pomieszczenia trzaskając drzwiami.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Elfie łzy II




-Wygrałam.- posłałam mu czarujący uśmiech i uwolniłam.
-Może i tak. Ale moja droga, następnym razem będziesz leżeć i kwiczeć.
-Zobaczymy, zobaczymy. Jak narazie jesteś z milę za mną...
Izrel najeżył włosy na ogonie i karku. - Do czasu moja droga.
-A jak idzie organizacja sił na najbliższą bitwe?
- Znasz naszych pobratymców. Każdy by oddał za ojczyznę życie, gdyby nie miał innego wyjścia.
-Wiem. - spojrzałam w oczy przyjaciela. - Dlatego będę walczyć z wami.
- Próbowałbym cię przekonać do zostania, ale wiem, że moje gadanie nic nie da.. - spuścił wzrok. - Nawet twoja matka nie potrafi cię utrzymać w bezpiecznym miejscu.
- Nie martw się o mnie. Wiesz, że sobie poradzę. - Złapałam go delikatnie za brode i uniosłam- Czasami trzeba walczyć w wyższej sprawie.
- Wiem. Ale nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie zdołał cię uchronić od ostatecznego ciosu.
Przytuliłam wojownika z całej siły.
- Wszystko się uda. Zobaczysz rozłożymy ich wszystkich na łopatki.
Odwzajemnij mój uścisk.
- Nie może być inaczej.
To właśnie tych słów było mi trzeba. Nareszcie uzyskałam jego poparcie. Czułam, że od teraz mogę góry przenosić.

Nagle usłyszałam nikły głos. Poruszyłam uszami, żeby namierzyć źródło dźwięku. Wiedziałam, że Izrel też to zauważył. Ktoś wzywał nas do miasta.
Wstaliśmy równocześnie i bez słowa ruszyliśmy w stronę głosu. Gdy przekroczyliśmy granice drzew puściliśmy się pędem przed siebie. Chcieliśmy jak najszybciej się dowiedzieć co się dzieje. Po pół godziny biegu dotarliśmy do zabudowań. Wszystkie budynki tworzyliśmy z roślin kontrolowanych za pomocą magii, dzięki czemu były zakmuflowane. Izrel zaciągnął mnie do wartowni, pod którą zebrali się wojownicy gotowi do wymarszu. Szarpnęłam pierwszego z brzegu za ramię. Padło na Baldra. Dobrze zbudowany, czarnowłosy mężczyzna o srogim obliczu spojrzał w moją stronę.
-Co tu się dzieje?- spytałam.
-Gdzie wy byliście tyle czasu?! - Spiorunował nas wzrokiem - Ludzie zaatakowali Ambir, szybko szykujcie się do wymarszu. Nie będziemy na was czekać.
- Zaszli już tak daleko? Przecież to niecałe 300 km od stolicy!
- Już idziemy się szykować.- wtrącił Izrel i pociągnął mnie do budynku.
Wbiegliśmy po schodach, weszliśmy do pierwszego pomieszczenia na lewo, zabraliśmy siodła koni i rzuciliśmy się z okna. Wylądowałam miękko na ugiętych kolanach, a następnie doskoczyłam do konia. Slyth był cały czarny w srebrne wzory przypominające kwiaty róż. Pogładziłam czule jego pysk i założyłam mu ogłowie stworzone z cieniutkich przezroczystych nitek. Przejechałam dłonią po szyji rumaka, a następnie narzuciłam na niego siodło z pnączy, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki oplotło korpus zwierzęcia. Na koniec rzuciłam na niego czar ochronny.
- Wszyscy gotowi? To wskakiwać na konie i koniec zabawy!
Rozejrzałam się gorączkowo po placu w poszukiwaniu Izrela, lecz zamiast przyjaciela ujrzałam matkę biegnącą w moją stronę. Wpadła na mnie z impetem i przytuliła, jakby chciała połamać mi żebra.
- Kochanie. Masz wrócić do mnie cała i zdrowa, rozumiesz?
Poczułam jej łzy na ramieniu.
-Oczywiście mamo. Przysięgam. -Przytuliłam ją z całej siły.- Dobrze o siebie dbaj i nie martw się o mnie.
Odsunęłam ją na odległość ramienia, włożyłam nogę w strzemię i wskoczyłam na wierzchowca.
- Będę wyczekiwać wieści o twoim zwycięstwie!
- Jakże mogłoby być inaczej. W końcu jestem najlepsza z elity. - posłałam jej promienny uśmiech- Wrócę najszybciej jak się da.
Wbiłam pięty w boki rumaka, pomachałam jej na pożegnanie i wyjechałam z miasta z resztą oddziału. Gdy minęliśmy bramy puściliśmi się galopem przed siebie. Czekały nas 3 dni drogi.

sobota, 19 lipca 2014

Elfie łzy



Oto i początek nowego opowiadania. Tym razem stawiam na fantastyke. Serdecznie zapraszam do czytania i komentowania.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Wojna przynosi wiele bólu i rozpaczy. Nie ma w niej miejsca na chwałę i uwielbienie. Na wojnie liczy się tylko przytrwanie.



Ostrożnie wyjrzałam zza pnia tysiącletniego drzewa. Pod opuszkami palców czułam delikatne pulsowanie życiodajnego płynu pod korą. Spoglądałam na polanę, która była cała porośnięta mchem i blado niebieskimi kwiatami, o płatkach przypominających łzy. Wymyślnie powyginane drzewa szumiały - śpiewając rozdzierająco smutną pieśń. Cały las rozpaczał nad straconymi braćmi. Nieśmiało ruszyłam do przodu. Stąpałam po porostach pokrytych pierzyną rosy omijąc płynnym, tanecznym ruchem wszystkie cenne kwiaty. Wokół mnie pulsowało życie. Jak niewiele takich zakątków pozostało. Wszystkie znajdowały się w głębi lasu, dokąd nie dotarli jeszcze ludzie. Na dodatek każdy był chroniony przez elfią magie. Nawet nie spostrzegłam, kiedy dotarłam na środek mojej fortecy. Uniosłam twarz ku niebu i zamknęłam oczy. Wiatr zatańczył z moimi włosami muskając czubki uszu, a na kryształach mojego stanika zagrał cichutko i nieśmiało melodie. Wyrzuciłam ręce na boki i przez chwilę głęboko wdychałam leśne powietrze. Osunęłam się na ziemie i skrzyżowałam nogi w kostkach. Ręce opuściłam bezwładnie wzdłuż tułowia. Zlikwidowałam barierę otaczającą umysł i zalała mnie fala uczuć i myśli organizmów znajdujących się w puszczy. Oddychałam głęboko i chłonęłam energię z otoczenia. Czułam, jak wiatr bawi się między gałęziami drzew, a stworzenia podchodzą coraz bliżej mnie, żeby w końcu usiąść obok i pogrążyć sie w zadumie. Ptaki śpiewały nawołując swych partnerów. Pszczoły brzęczały, a motyl usiadł na koniszku mojego ucha. Po paru godzinach usłyszałam myśli mego przyjaciela Izrela. Nadeszła pora na trening.

Ruszyłam delikatnie uchem, żeby przegonić owada, otworzyłam oczy i wstałam. Sprawdziłam, czy wszystkie sztylety są na miejscu. Czule dotknęłam po kolei ich rękojeści zdobionych wymyślnie poplątanymi pnączami i kamieniami szlachetnymi. Po chwili ze ściany drzew wyszedł elf. Stawiał ostrożne, kocie kroki, a jakby tego było mało samym swoim wyglądem przypominał kota - dzięki modyfikacji ciała za pomocą magii. Izrel za pierwowzór wziął Caoina . W związku z czym jego uszy i ogon były porośnięte burgundową sierścią,  boki twarzy i czoło fioletowo-białą prążkowaną, a resztę ciała czarną w ciemnofioletowe paski. Oczy miał czarne jak węgiel. Był ubrany w skórzane spodnie z metalowymi wstawkami, a na biodrach miał pas ze sztyletami. Gdy do mnie podszedł ukłonił się z uśmiechem.
-Witaj Misneo.- Ukłonił się dotykając palcami lewej dłoni klatki piersiowej.- Gotowa na trening?
Odkłoniłam się. Nie mogłam się doczekać, kiedy zaczniemy fechtunek.
-Jak zawsze.
-To zaczynamy.
Stanęliśmy naprzeciwko siebie.
-Zabezpieczamy ostrza, czy dzisiaj nie mamy zamiaru się bawić?
- Dzisiaj na śmierć i życie. - Posłał mi brutalny uśmieszek.
- Jak wolisz. - Wzruszyłam ramionami.
Staliśmy bez ruchu ze sztyletami i czarami w gotowości wyczekując choćby najmniejszago ruchu przeciwnika.
Ciągle patrząc zmrużonymi oczami w stronę Izrela posłałam mentalną mackę w stronę leżącej nieopodal gałęzi i mocno cisnęłam nią w plecy przeciwnika jednoczaśnie ruszając do ataku. Ten uskoczył sprzed gałęzi i zablokował mój cios mocnym uderzeniem. Zakręciłam nożem i przeskoczyłam nad przyjacielem próbując drasnąć go w plecy. Ten odparł atak magią, szybko się odwrócił i skrzyżowaliśmy klingi w morderczym tańcu. To doskakując do siebie, to uciekając. Sięgnęłam po drugi sztylet i odskoczyłam od ostrza Izrela lądując na ugiętych kolanach. Czekałam na reakcję.  Włosy szaleńczo latały mi wokół twarzy, a wszystkie mięśnie były gotowe do odpowiedzi na atak. Elf stanął prosto i zaatakował mój umysł. Nie pozostałam mu dłużna i zaatakowałam tysiącem mentalnych ostrzy. Izrel się zatoczył, a ja nie czekając ani chwili dłużej doskoczyłam do niego i wywróciłam na plecy. Przeciwnik był na to gotowy i przekoziołkowalismy. W panice dźgnęłam go jednym ostrzem w biodro, a drugim celowałam w szyję, lecz mężczyzna zablokował mój cios i rozciął mi ucho. Obróciłam się wokół własnej osi strącając napastnika i szybko wstałam unosząc obie klingi nad głowę. Przyszpiliłam go czarem do ziemii i jedno ostrze przyłożyłam do jego szyji, a drugie do brzucha. Zdezorientowany patrzył to na mnie, to na ostrza.
-Wygrałam.- posłałam mu czarujący uśmiech i uwolniłam.
-Może i tak. Ale moja droga następnym razem będziesz leżeć i kwiczeć.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Wyzwolenie

Ostatnia część.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kilka dni później dałam rade wstać z łóżka, a po 2 tygodniach rany były już podgojone. Wtedy też zostało zaoferowane mi lustro. Nie byłam pewna, czy chcę widzieć siebie. Nie wiedziałam, czy mogę dalej żyć w tym ciele. Po chwili spoglądania na lustro, jak na wroga zdecydowałam się w nim przejrzeć. Zamknęłam oczy i powoli, niepewnie stanęłam przed nim. Po chwili uniosłam rzęsy i rozchyliłam poły szlafroka. Przyjrzałam się sobie od stóp do głów. W pierwszym momencie nie wiedziałam, czy kobieta stojąca w lustrze to dalej ja. Cały policzek miałam rozcharatany, a oczy niegdyś buntownicze i błyszczące teraz ziały zrezygnowaniem, i uległością. Nie mogłam dostrzec w nich woli walki. Moja osobowość zginęła wraz z nimi. To już nie byłam ja. Upadłam na kolana, a łzy zaczęły ciec po policzku. Drżałam na cały ciele.

Musiałam to zakończyć. Jeśli ja tego nie zrobie, to tortury nigdy się nie skończą. Wstałam, podeszłam do szafki i wyjęłam z niej pamiętnik mojej poprzedniczki. Potrzebowałam chociaż nikłej nici porozumienia. Czule przekładałam karty czytając urywki jej myśli. Po chwili zastanowienia zanurkowałam do szafki w poszukiwaniu ołówka. Gdy go znalazłam otworzyłam zeszyt na czystej stronie i napisałam starannie jedno słowo 'Wygrałam'. Przyglądałam mu się chwilę. Podeszłam do szafy i drżącymi dłońmi położyłam go pod drzwiami skarbca, którego zawartości wolałam nigdy nie widzieć. Wróciłam do łóżka. Szarpnęłam prześcieradło i zaczęłam je wiązać supeł za supłem. Gdy pętla była gotowa przerzuciłam je przez belkę pod sufitem, a następnie zawiązałam kolejny supeł.

Moment mojego wyzwolenia był coraz bliższy. Zdjęłam z szafki lampkę i przesunęłam ją pod pętle. Weszłam na nią, a kolana prawie się pode mną ugięły, gdy sięgałam po prześcieradło. Założyłam je na szyje. Odetchnęłam i obrzuciłam pokój spojrzeniem. Zamknęłam oczy i skoczyłam ku wyzwoleniu.

~~~~~~KONIEC~~~~~~

poniedziałek, 7 lipca 2014

Udręka (+18)

Oto i następna dawka opowieści. Mam nadzieję, że nie przesadzam.. Mogę się bronić jedynie faktem, że przez 2 tygodnie pisałam z przyjaciółką scenariusz do horrru. Zapraszam do czytania :3


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Zebrałam się w sobie i delikatnie uniosłam powieki. Jon powoli zwiększył dystans między naszymi obliczami. Opuszki palców, wyzwalając fale elektrycznych dreszczy, wyznaczyły drogę od czubka mojego czoła poprzez obojczyk i bark do koniuszka środkowego palca prawej dłoni, którą uwolnił z pęt. Złożył delikatny pocałunek na szczycie dłoni, a następnie sięgnął w stronę stolika po coś na kształt wykałaczki. Byłam sparaliżowana strachem.
Kat złapał mocno moją rękę i poczułam, jak igła zagłębia się w ciało pod paznokciem. Krzyknęłam wyginając plecy w łuk. Wszystkie moje zmysły zostały przyćmione przez mgłe bólu.

Pod kolejny paznokieć trafiła drzazga. Następna fala udręki nawiedziła me królestwo. Moim ciałam zaczęły wstrząsać drgawki, a gałki oczne wywróciły się w głębie czaszki.

Po chwili nadeszła kolejna rana i straciłam kontrole nad ciałem. Nie czułam już nic prócz udręki, a każdy nerw przynosił jej kolejną dawkę. Miałam wrażenie, że każda jest śmiertelną. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam myśleć. Mogłam się jedynie poddać tej gehennie.  Krzyczałam i błagałam o litość, aż do zdarcia strun głosowych, aż do utraty tchu.

Następny cierń został wbity. Świat dla mnie przestał istnieć. Wszystko straciło sens. Czułam, jak ciało wygina się w konwulsjach, a kończyny przybierają nienaturalne pozy.

Poczułam mocny ucisk na palcu z drzazgą. Bestia ją chwyciła i zaczęła nią kręcić pod paznokciem. Następnie zaczęła powoli, ciesząc się moim cierpieniem wyjmować ciernie. Miałam nadzieje, że to już koniec. Przecież każdy musi się kiedyś zmęczyć daną czynnością. Nie ma osoby, która by mogła robić w kółko to samo. Pozwoliłam sobie odetchnąć i opaść z ulgą na poduszkę, pomimo delikatnych drgawek, które wciąż nawiedzały moje ciało.

- O.. Widzę, że jeszcze nie mamy dosyć.. - zbliżył usta do mojego ucha i szepnął- Dobrze moja delikatna orchideo.

Chwycił nóż i delikatnie musnął nim mój policzek.

-Albo nie. Co się odwlecze to nie uciecze... - pogładził swoją brode w zamyśleniu.- Przydałoby się najpierw nacieszyć twym jakże ulotnym pięknem.

Rozciął mi szatę, a moja naga skóra znów napotkała chłód powietrza. Przypiął mi spowrotem dłoń nad głową i złapał za pierś. Zaczął ją ściskać, aż do bólu. Nie chciałam dać mu satysfakcji i tylko zaciskałam zęby. Przesunął dłoń po moim bruchu na wewnętrzną stronę uda, a brodawkę zaczął mocno ssać i gryźć. Poczułam jak zaczyna z niej lecieć krew. Cicho jęknełam z bólu i przycisnęłam twarz do ramienia. Chciałam mieć już te męczarnie za sobą. Czułam się jak ranne zwierze, które pragnęło tylko spokoju, żeby wylizać rany. Niestety nawet to nie było mi dane. Sadysta rozciął mi skórę pod piersią i zaczął ssać. Jednocześnie wepchnął mi do pochwy kawałek drewna. Zaczął się rozbierać. Zrzucił z siebie szybko szaty i wszedł w mój odbyt jednym mocnym pchnięciem. Poczułam jak pęka skóra. Zaczęłam krzyczeć ile sił w płucach. Ale jak zwykle nikt nie usłyszał moich błagań o litość. Z każdym jego pchnięciem moje ciało przesuwało się lekko na łóżku, lecz kajdany na kostkach trzymały mnie w miejscu. Jon wyszedł ze mnie i wyszarpnął z pochwy kawałek drewna . Żeby wtargnąć w nią brutalnie członkiem. Pchnąl kilka razy i doszedł we mnie.

Następnie ubrał się, jakby to było całkiem normalne, spojrzał mi w oczy i wymierzył policzek. Znowu byłam poniżona. Znów umocnił we mnie przekonanie, że nie mam żadnej wartości. Że jestem tylko zabawką. Cała drżałam z bólu i wysiłku. Zdjął mi knebel z ust, dotknął ich kącika i powędrował palcem w stronę płatka ucha. Pocałował  mnie i przyłożył do nich nóż. Powoli zaczął naciskać na moją skórę, a ja desperacko próbowałam uciec od ostrza.  Chłodna stal zaczęła rozcinać tkanki. Krzyknęłam z bólu, jaki eksplodował na mojej twarzy. Poczułam, jak policzek rozrywa się coraz bardziej, gdy otwieram usta. Zalała mnie krew płynąca z rany.

W tym momencie Geun wziął coś, co wyglądało jak połączone ze sobą sześć haków. Rozpalił ogień w metalowym wiadrze i rozgrzał nad nim przyrząd. Powoli i ostrożnie przesunął pręty nad moją pierś.

- Spokojnie. Kochanie to już prawie koniec. Zaraz o wszystkim zapomnimy.

Następnie opuścił je na moje ciało.. Przebiegła przeze mnie błyskawica bólu, gdy rozgrzany metal dotknął skóry. Krzyknęłam. Wyrwa w policzku się powiększyła. Szczypce paliły skórę. Znów wypełniła mnie udręka. Po chwili poczułam chłód powietrza na palącej skórze.

- Już. Już. Wytrzymaj jeszcze moment.

Coś zimnego zostało przyłożone do oparzeń i ból powoli zaczął mijać. Z wielkim wysiłkiem uniosłam powieki i spojrzałam na Jona, który opatrywał moje rany.

- Nie martw się. Mam nadzieję, że więcej nie będę do tego zmuszony.
Zabandarzował mi ranę na piersi, potem wyszedł. Znowu byłam skazana na oczekiwanie

wtorek, 17 czerwca 2014

Walka

Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, lecz wena poprostu mnie opuściła na pół miesiąca. Zamiast niej towarzyszył mi pech. ^-^" nie ma to jak najpierw zbić szybkę od tableta, później dostać mandat za nieważną przejazdówkę, a na uwieńczenie pechowego miesiąca zepsuć dotyk w telefonie. Na dodatek w międzyczasie rozbić koleżance naczynie żaroodporne i szklanke.. No cóż, pozostało mi mieć nadzieje, że pech już dał sobie ze mną spokój. Zapraszam do czytania.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Przerażona odskoczyłam od szafy jak oparzona. Potknęłam się o dywan i upadłam. Antyk był od podłogi aż po sufit wypełniony słoikami z mrożącą krew w żyłach zawartością. Przed każdym z nich stała kartka z numerem. Po kilku minutach bezmyślnego wpatrywania w ukryte skarby ostrożnie wstałam. Przyjrzałam się narządom powstrzymując mdłości. Miałam wrażenie, że ktoś przeniósł mnie do koszmaru sennego. Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy i pulsuje w koniuszkach palców, a w gardle staje gula urażająca nerwy przy każdym przełknięciu śliny. Skierowałam wzrok na numeracje pojemników. Skoro 'ktoś' je poukładał w pewnej kolejności to na pewno zadbał również o stworzenie listy. Spojrzałam na swoje stopy i zatrzasnęłam wrota piekieł. Zajrzałam pod szafę w poszukiwaniu jakiegoś spisu. Niestety znalazłam tylko tonę kurzu i pokaźnego gwoździa. Tego drugiego szubko chwyciłam i dokładnie obejrzałam. Był długi, lekko zgięty w połowie i zardzewiały. Jego powierzchnia nie była gładka, lecz porowata i w wielu miejscach powgniatana. Od biedy mógł posłużyć za broń, ponieważ nie dałam rady znaleźć nic bardziej przydatnego. Przy odrobinie szczęścia rana nim zadarta mogła wdać się w zakażenie. Nie rozmyślając dłużej szybko schowałam go starannie pomiędzy bokiem materaca, a ramą łóżka. Nie mając pojęcia co dalej ze sobą uczynić usiadłam po turecku w jego rogu  i przykryłam nogi kołdrą. Przyglądając się gładkiej powierzchni sufitu zaczęłam analizować prawdopodobne scenariusze. Nawet nie zauważyłam, kiedy osunęłam się na poduszkę i zasnęłam.


Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Bezwiednie sięgnęłam po ukryty gwóźdź i przez lekko uchylone powieki obserwowałam poczynania mojego kata. Wszedł powoli i w miarę możliwości bezdźwięcznie do pokoju. Na palcach podszedł do stolika i położył na nim dobrze mi znane kajdanki i knebel z kulką. Nawet nie spojrzał w stronę swojego skarbu... Szczerze mówiąc zdziwiło mnie to. Czy szaleniec nie powinien podziwiać stworzonego przez siebie arcydzieła? Nagle skierował wzrok w moją stronę. Jego oczy płonęły porządaniem i gniewem. Mimowolnie napięłam wszystkie mięśnie gotowa do ucieczki. Kawałek metalu zaczął mnie parzyć w rękę. Wiedziałam, że to jest jedyna szansa na działanie. Geun Yon powoli zaczął skracać dystans, który nas dzielił. Spięta i przerażona czekałam na kolejny krok mojego byłego ukochanego. Po chwili poczułam, jak jego usta muskają moje niczym delikatne skrzydła motyla. Przez chwilę odwzajemniłam tęskny gest i na oślep dźgnęłam szpicem gwoździa. Ten musiał wbić się w kość, ponieważ wypadł mi z dłoni rozcinając śródręcze. Bestia oderwała się ode mnie i złapała za bark. Poczułam jak krew cieknie mi po palcach, lecz nie zwracając na to uwagi rzuciłam się na oślep do drzwi. Złapałam panicznie klamkę, lecz drzwi nie chciały ustąpić. Przeciwnik wykorzystując moją dezorientacje złapał mnie za kostke i pociągnął. Runęłam na ziemię i uderzyłam się z impetem w żuchwe. Ogarnął mnie rozdzierający ból, a usta wypełniły się metaliczną cieczą. Niewiele myśląc wyplułam ją, a wraz z nią koniuszek języka. Czułam, że w mięsień wbija mi się milion szpili. Poddając się instynktowi kopnęłam z całej siły intruza w twarz. Uścisk nad stopą zmalał, a ja ostatkiem sił podniosłam się chwiejnie i ruszyłam w stronę okna. Z każdym krokiem byłam coraz słabsza. Przed oczami zaczęły mi latać mroczki, a powieki mogłam ledwo unieść. Nagle ktoś mnie szarpnął za włosy i upadłam niczym kłoda na podłoge. Cud, że nie złamałam sobie karku. Czułam, jak wyrywa mi włosy. Chcąc uwolnić się od bólu zaczęłam się czołgać za brutalną siłą. Miałam wrażenie, że zaraz skóra się oderwie od czaszki. Spanikowana wbiłam mu paznokcie w rękę. Uniosłam wzrok. Na jego twarzy malowała się zwierzęca chęć mordu, a nos miał wygięty pod nienaturalnym kątem. Jedna kończyna zwisała mu bezwładnie, lecz nawet bez niej dawał sobie ze mną radę. Ostatkiem sił spróbowałam się wyszarpnąć z tego morderczego uścisku-bez rezultatu. Za moją nieudaną próbę zostałam spoliczkowana, a to było już za wiele dla mojego organizmu. Poczułam, że spadam w ciemną przepaść.


Gdy odzyskałam świadomość pierwszym bodźcem, jaki mnie powitał, był wszechogarniający ból. Bolało mnie dosłownie wszystko. Od dużego palca u stopy, po czubek głowy. Byłam cała poobijana, lecz najgorszy był spuchnięty, zdrętwiały język. Czułam, że usta pomimo obrażeń mam znowu zakneblowane szmatką z piłką, a kostki i nadgarstki przypięte kajdankami do łóżka tak, żebym nie mogła wogóle nimi ruszyć. Moje ciało było tak zmaltretowane, że nawet nie miałam siły otworzyć powiek. Nagle poczułam, że coś mi delikatnie przejechało od czubka nosa po linie włosów nad czołem.
-Witam kochanie. Czyżbyś się już obudziła?- gdy nie doczekał się odpowiedzi zaczął ciągnąć dalej.- nie martw się. Mnie nie oszukasz. Wiem,że mnie słuchasz. Byłaś wczoraj bardzo niegrzeczna kotku. Pamiętasz? Rozmawialiśmy kiedyś o tego typu sytuacjach.. Pamiętasz może, jakie konsekwencje za sobą pociągały?- tu przerwał na chwilę swój monolog i pocałował mnie w czoło- Karę skarbie.




środa, 28 maja 2014

Niespodzianka

Mam nadzieję, że jeszcze nie zwariowaliście i ślę wam następną część historii. :) Miłego czytania

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po tym incydencie głęboko w moim umyśle zakorzeniła się nienawiść i odraza do płci przeciwnej. A co, jeśli w każdym mężczyźnie kryje się bestia? Co, jeśli żyjemy tylko dzięki ich litości.. Każdy, nawet najsłabszy mógłby bez problemu pozbawić nas życia. Zadecydować o naszym istnieniu.. Odebrać nam najpiękniejszy dar jakim zostałyśmy obdarowane.
Nie miałam zamiaru poddać się woli osoby, której właściwie nie znałam. Czułam do siebie obrzydzenie, a na sobie jego brud. Wiedziałam, że już nigdy nie będę tak beztroska, ani ufna jak wcześniej. Zostałam złamana. Rozerwana na malutkie kawałeczki, których już nigdy nie da się ułożyć w jedną całość. Trawa już nigdy nie będzie tak soczyście zielona, a niebo tak rozkosznie błękitne. Stałam się skorupą, z udręczoną duszą w środku.


Otworzyłam oczy i wstałam ostatkiem sił. Powłócząc nogami zaczęłam dokładnie badać pokój. Obok łóżka stała szafka. Była na niej delikatna lampka z przezroczystego szkła z białym materiałowym kloszem, ale niestety nie leżało na niej nic więcej. Drżącymi dłońmi wyjęłam z mebla szufladę i wysypałam zawartość na posłanie. W oczy rzucił mi się zeszyt. Oprócz niego wyleciał z niej kubek, długopis, chusteczki i gumka do włosów. Tą ostatnią chwyciłam delikatnie dwoma palcami i uniosłam na wysokość oczu. Była cała czarna, a jedyny kolorowy akcent stanowiła zawieszona na niej malutka czerwona różyczka. Ciekawe, czy należała do jego poprzedniej zabawki? Może moja poprzedniczka też miała długie, czarne włosy.. poczułam, że oczy mi wilgotnieją. Szybko mrugnęłam, przetarłam oczy grzbietem dłoni i wzięłam się w garść. Odłożyłam delikatnie frotkę do szuflady i chwyciłam wstrzymując oddech zeszyt. Był gruby i miał twardą, białą okładkę w delikatne kremowe lilie. Siedziałam wpatrując się w niego dobre kilka minut. Nie mogłam się zdecydować, czy chcem poznać jego tajemnice. W końcu, w nagłym przypływie odwagi delikatnie go otworzyłam. Jego karty zostały zapisane starannym, delikatnym i typowo kobiecym pismem. Litery były pełne wywijasów, lecz nie można było mieć problemów z ich odczytaniem. Ile bym oddała za umiejętność kreślenia tak cudownych znaków.. Zeszyt pełnił najprawdopodobniej rolę pamiętnika i był prowadzony około 3 miesiące.. Zrobiło mi się trochę nieswojo. Czułam się, jakbym bezwstydnie podglądała tamtą kobietę przez dziurkę od klucza. Delikatnie poprawiłam się na siedzeniu i skrępowana zagłębiłam w życie jego właścicielki. Jej historia była podobna do mojej, lecz jednocześnie kompletnie inna. Ona też była tu więziona, ale w tym domu zjawiła się z własnej woli. Zakochała się tak jak ja. A gdy została zaproszona na herbatę nawet jej do głowy nie przyszło, że ta historia skończy się tak tragicznie. Znęcał się nad nią ponad 3 miesiące... Omijałam starannie wszystkie jej męki. Nie chciałam wiedziać jak bardzo musiała cierpieć. Wystarczyła mi moja wyobraźnia. Lektura uświadomiła mi, że kto raz do tego budynku wszedł już nigdy go nie opuścił o własnych siłach. Zamknęłam zeszyt. Pochowałam wszystko do szuflady, a ją samą wsunęłam do otworu w szafce. Otworzyłam drzwiczki, lecz w środku było tylko prześcieradło, mała poduszeczka i szczotka do włosów.  Do przeszukania pozostała mi już jedynie stojąca naprzeciw łóżka szafa i malutka toaleta. Zaczęłam od tej drugiej. Tak jak się spodziewałam nie było w niej nic szczególnego. Znajdowała się tam tylko umywaleczka i toaleta. Nigdzie nic nie zostało ukryte.


Teraz nadeszła pora na szafę. Gdy powoli szłam w jej stronę serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Stanęłam krok od niej i zmierzyłam ją wzrokiem. Na dobrą sprawę mogło się w niej zmieścić wszystko. Z duszą na ramieniu pokonałam pozostałą odległość i ujęłam delikatnie klamkę. Pociągnęłam z obawą, że coś upadnie u moich stóp. Podwójne drzwi otworzyły się z przeciągłym, rozdzierającym duszę skrzypieniem... i moim oczom ukazały się półki starannie zastawione słoikami... a z naczynia na poziomie mojej twarzy spoglądały na mnie przekrwione, zielone oczy..

sobota, 24 maja 2014

Czerwona linia

Wena nie chciała do mnie wrócić zawzięcie, ale wreszcie się udało ^^ Ostrzegam, że puściłam wodze fantazji, a to na ogół w moim przypadku nie kończy się dobrze. xD Mam nadzieje, że nie zawiodę was tym wpisem. Zapraszam do czytania.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po tym 'pouczeniu' przez dwa dni nie mogłam się ruszać, ponieważ czego bym nie zrobiła ból eksplodował paląc mi skórę. W tym czasie mój oprawca troskliwie się mną opiekował. Mianowicie karmił mnie, pilnował mojej higieny i zmieniał opatrunki na ranach. A ja, jak to ja - rozmyślałam.

Myślałam o sensie tak beznadziejnego życia, które ktoś z pozoru kochający i troskliwy wypełnił bólem. Nie mogłam zrozumieć, jak jedna osoba może mieć dwa, aż tak konrastujące ze sobą oblicza. W jednym momencie podchodził do mnie i wyznawał miłość, a w drugim zmieniał się w bezdusznego potwora i karał mnie za wyimaginowane przewinienia.
Bałam się spojrzeć w te oczy.. niegdyś czarujące i budące zaufanie, a dziś odpychające, pełne mrocznych instynktów. Na jego dłoniach widziałam tylko brud zbrodni, a usta były pełne trucizny. Wyniszczającej powoli i bezlitośnie wszystkie nadzieje oraz marzenia. Promieniował z niego chłód, obojętność i niepohamowana żądza krwi. Mój plan ucieczki z pierwszego dnia zaginął gdzieś w czeluści umysłu. Nie miałam już ochoty wykrzesać z siebie ani kropli energii lub entuzjazmu. Nie mogłam już nawet rozmyślać nad moją przeszłością i przyszłością, ani szukać momentu, w którym popełniłam błąd. Ten potwór, ten demon.. jakby wyssał ze mnie całą energie życiową. Nie czerpałam już radości z daru otrzymanego z zaświatów. Jeśli życiem określimy stawianie przed sobą celów, szukanie swojej bratniej duszy lub kroczenie przez nasze istnienie ścieżką wyznaczoną przez rodziców, to ja nie żyłam tylko wegetowałam. Poprostu leżałam i poddawałam się woli tego zwierzęcia, które miało czelność nazywać się człowiekiem.

Gdy obudziłam się trzeciego dnia poczułam ciężki oddech na mojej twarzy.
- Pobudka księżniczko. Dzisiaj się zabawimy.
Po tych słowach nadgarstki i kostki zostały przymocowane do łóżka, ale było mi to obojętne. Pogodziłam się już ze swoim losem. Usłyszałam, że Jon się oddala i zamyka drzwi. Gdy zostałam sama otworzyłam powoli oczy i przyjrzałam się więzą. Były zawiązane wręcz z pedantyczną dokładnością. Później spojrzałam za okno. Na zewnątrz ludzie, których znałam wiedli spokojne życie. Byłam pewna, że wrócili już do porządku dziennego oraz pogodzili z moją domniemaną śmiercią.
Nagle drzwi otworzyły się, a do pokoju wrócił potwór. Spodziewałam się poprostu kolejnej dawki przemocy. Nie sądziłam, że przekroczy granice rozsądku. Niestety się przeliczyłam...
Spojrzał mi w oczy, podszedł i pocałował namiętnie. Nie wiedziałam co robić, więc leżałam po prostu sztywna jak kłoda. Czułam jak znienawidzone usta wpijają się w moje, a obleśne ręce przesuwają po mojej skórze. Nagle oderwał się ode mnie i zaczął się powoli obnażać. Wtedy do mojego umysłu dotarły jego zamiary, a ciało zaczęło się rzucać w poszukiwaniu ucieczki. Zaczęłam krzyczeć, lecz on był na to doskonale przygotowany. Szybkim ruchem złapał mnie za kark i przełożył mi pod głową szeroką wstążkę. Do moich ust trafiła przyczepiona do niej piłka, a kawałek materiału został mocno zasupłany przy moim prawym uchu. Wszystkie moje krzyki były tłumione, a ja znowu byłam w potrzasku. Znów miałam poranione nadgarstki i kostki.. powtórka z historii. Po chwili poczułam na sobie ciężar jego ciała, przesunął mi ręką po udzie, a następnie przez chwilę stymulował łechtaczke. Nagle wszedł we mnie, a ja poczułam jak rozrywa mnie od środka. Jeszcze nigdy nie czułam, aż takiego bólu. Przez chwilę mnie zamroczyło, a po moich pośladkach zaczęła płynąć krew. Zaczął się we mnie poruszać szybko, zdecydowanie i brutalnie. Czułam od niego żądzę krwi i bólu. Z każdym pchnięciem ból był wzmagany i miałam wrażenie, że zaraz zemdleje. Jednocześnie tarmosił mi w rękach piersi oraz mocno ściskał i wykręcał sutki. W tym amoku straciłam poczucie czasu. Nie wiedziałam czy minęły minuty, czy godziny. Nagle bestia z całej siły weszła we mnie, znieruchomiała i moje wnętrze zalało nasienie. Wyszedł ze mnie ciężko dysząc, wyjął mi piłkę z ust, a nogi i ręce uwolnił z więzów. Następnie opuścił pokój zostawiając mnie samą.
Zwinęłam się w kłębek i skuliłam przy ścianie w rogu łóżka. Nie mogłam zasnąć. Spędziłam całą noc roniąc łzy. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się taka poniżona i brudna. Życie nie mogło się ze mną gorzej rozprawić.

czwartek, 15 maja 2014

Przyjaciel-ból

Jeju jaka ta szkoła jest męcząca... Dzisiaj musiałam okragła godzine szukać rozwiązania zadania domowego w bibliotece, ponieważ internety nie okazały się zbyt pomocne. Ale jest też dobra wiadomość. Mianowicie będę miała kota ^^ już nie mogę się doczekać.
 UWAGA! Część drastyczna i osobom o słabej wytrzymałości psychicznej nie radzę czytać! Chociaż mam nadzieję, że niektórzy się odważą. Zapraszam do czytania.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Obudziłam się cała bolała i zdezorientowana. Całe gardło miałam spuchnięte i nie mogłam wymusić z siebie ani słowa. Sparaliżowana ze strachu nasłuchiwałam, czy nikogo nie ma w pomieszczeniu. Gdy stwierdziłam, że jestem sama powoli i ostrożnie otworzyłam oczy. Pokój był mały, ciemny i w pewien sposób przygnębiający. Posiadał tylko jedno okno, a ściany były wyłożone czerwoną cegłą. Po chwili spróbowałam ruszyć ręką, lecz coś krępowało moje ruchy. Zdziwiona spojrzałam na nią i okazało się, że jest starannie przypięta do żelaznego kółka przyczepionego do ściany. W taki sam sposób miałam zakneblowane nogi. Poczułam gule w gardle i ból brzucha ze strachu. Szarpałam się aż do utraty tchu i sił. Nagle poczułam łzy napływające do oczu z mojej bezradności. Byłam zdana na łaskę tej bestii, która mnie porwała z parku. Nie były mi znane jej zamiary wobec mnie. Mogłam sobie jedynie wyobrazić niektóre ze scenariuszy i żaden nie kończył sie dla mnie szczęśliwie.
 Nie,nie,nie nie mogę się poddać.!- krzyknęłam w duchu.
Pewnie już mnie szukają.. ale ile ja już tu leże? Dobre pytanie. Spojrzałam w strone okna. Na dworze było ciemno, więc jest możliwość, że dopiero co mnie tu zamknął.. a co jeśli leże tu już kilka dni i darowali sobie poszukiwania?  Lodowata igła strachu przebiła mi serce.


Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Ktoś schodził po schodach.. wytężyłam słuch i wstrzymałam oddech. Jeden schodek.. drugi.. trzeci.. czwarty.. i ktoś stanął na posadzce. Zrobił kilka kroków..  usłyszałam jak przejeżdża ręką po powierzchni drzwi. Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie. Jedna wydawała się godziną. Bestia wsadziła klucz w dziurkę i go przekręciła. Zamek puścił raniąc mi uszy niczym nożem. Napastnik nacisnął klamke, a ja zamarłam sparaliżowana strachem. Powoli, głośno trzeszcząc drzwi się uchyliły, a do środka wślizgnął się dobrze zbudowany mężczyzna i szybko zamknął drzwi od środka. Odwrócił się i spojrzały na mnie smutne oczy, które doskonale znałam.


Podszedł do mnie i delikatnie pocałował. Po chwili czułość zmieniła się w brutalność. Wepchnął mi język do ust i jednocześnie złapał mocno po żuchwą. Miałam wrażenie, że zaraz połamie mi kości, a on penetrował moje usta szaleńczo kręcąc językiem. Próbowałam się wyrywać, ale jego uścisk był za silny, a ja wyczepana. Chciałam wyrwać nogi z łańcuchów, lecz tylko dodatkowo zdarłam sobie skórę z całych kostek. Myślałam, że zaraz sie zrzygam.. jak ja mogłam kiedyś kochać takiego potwora. Zebrałam się w sobie, szok minął i ugryzłam go z całej pozostałej mi siły w język. On odskoczył ode mnie jak poparzony i spojrzał z palącą nienawiścią.
- Dobrze kochanie. Jak wolisz. Myślałem, że się obejdzie bez większych przykrości, lecz nie dajesz mi wyboru.- zaśmiał się pod nosem. Podszedł do mnie i uderzył mnie z całej siły w twarz. Cały policzek zaczął mnie palić żywym ogniem i poczułam, że leci mi krew z nosa. Przytuliłam policzek do ramienia i usłyszałam, że mój kat wychodzi z pokoju.


Nie wiedząc, czego się spodziewać spojrzałam na drzwi i czekałam na karę, jak bezbronna owieczka na rzeź. Wrócił po chwili ze szmatką, prętem i żarzacymi się węglami. Gdy dotarły do mnie jego zamiary zaczęłam się rzucać i krzyczeć z całej siły, lecz z mojego gardła wydobywał się tylko cichy, zachrypnięty szept. Próbowałam się jakoś podnieść na rękach i nogach, a później przyciągałam je do korpusu. Niestety nic to nie dawało, a na nadgarstkach i kostkach miałam już otwarte rany, z których lała się krew. Joon podszedł do mnie i włożył mi jedną szmate do ust, a druga zawiązał na niej. Mocujac ją mocnym supłem na mojej głowie. Nie mogłam ruszyć językiem, ani wydobyć z siebie ani jednego słowa, ponieważ tłumiła je szmata w moich ustach. Spojrzałam z przerażeniem na jego kolejny krok. Węgle postawił
obok łóżka i włożył do nich stalowy pręt. Zaczęłam się jeszcze mocniej szarpać. Później jeszcze bardziej naciągnął łańcuchy przy moich kończynach, żebym nie mogła wykonać żadnego ruchu. Czułam się komletnie bezbronna, zrozpaczona i upokorzona. Poczułam, że Geun rozwiązuje mi szaty. Po chwili moje nagie ciało zetknęło się z lodowatym powietrzem. Kat czule przejechał dłonią od prawej strony mojej miednicy do piersi, a następnie po udzie. Zobaczyłam jak odsuwa dłoń i sięga po pręt. Próbowałam się odsunąć od niego, lecz nie mogłam.
Pęta mi na to nie pozwoliły. Po chwili poczułam eksplozje bólu na prawym biodrze. Moje usta rozdarł nieludzki krzyk. Czułam, jak skóra się pali pod wpływem pręta, który przesuwał się w stronę pępka, a następnie zmierzał do lewej piersi...
Gdy zobaczyłam mroczki przed oczami i myślałam, że to już koniec moich cierpień pręt odsunął się od mojego ciała i zostałam oblana zimną wodą. Poczułam niesamowite ukojenie, lecz ono szybko mineło na rzecz wszechogarniającego bólu rozdzierajacego moje ciało na tysiące kawałków. W tamtym momencie nie czułam juz nic prócz bólu i dotarło do mnie, że w najbliższym czasie stanie się on moim najwiekszym wrogiem i jednocześnie najwierniejszym towarzyszem. Po chwili, jak przez mgłe usłyszałam głos Sadysty:
- Mam nadzieję, że wyciągniesz z dzisiejszej lekcji odpowiednie wnioski i ta sytuacja więcej się nie powtórzy. Pamiętaj tu panują moje zasady i masz ich bezsprzecznie przestrzegać. To było zaledwie pouczenie... kary bywają dużo gorsze..
Odwiązał mi ręce, pogładził czule po głowie, o ile jego dotyk można nazwać czułym i wyszedł zastawiając mnie samą z bólem rozrywającym trzewia.

wtorek, 13 maja 2014

Utrata gruntu

 Proszę bardzo kolejny rozdział. Zaczyna się robić trochę niebezpiecznie. *puszcza oko*
Zapraszam do komentowania :)


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Następnego ranka obudziłam się kompletnie wypompowana z emocji. Nie miałam zielonego pojęcia co mogło spowodować mój stan ducha. Tak jak zazwyczaj poszłam się umyć i ubrać. Później zjadłam śniadanie, które stanowiły płatki truskawkowe i poszłam posprzątać w pokoju. Na szczęście w moim 'królestwie' panował względny porządek i musiałam tylko pościelić łóżko oraz schować ubrania do szafki.  Gdy wykonałam swoje obowiązki naszła mnie silna ochota na spacer. Nałożyłam więc buty i poszłam się przejść. Poranne powietrze było niezwykle rześkie i lekko wilgotne. Udałam się do parku. O tej porze roku ma się wrażenie, że został namalowany-wszystkie wiśnie kwitną, a na jeziorze pływają łabędzie. Gdy się do niego wchodzi od razu przybysza witają ptaki swoim przepięknym śpiewem. Można się tam odprężyć i poddać beztrosce. Nie sądziłam że będą to moje ostatnie chwile radości. Już następnego dnia miałam błagać o litość.

Wróciłam do domu na obiad. Wyjęłam biały obrus w subtelne srebrne zawijasy, położyłam na nim prostokątne czarne talerze, a obok nich drewniane pałeczki dla każdego. Idealnie wygładziłam materiał i przez moment podziwiałam moje dzieło.
- So Yeon chodź tu do mnie! - krzyknęła przejęta mama z salonu.
-Już idę.
Potruchtałam szybko do sąsiedniego pomieszczenia. Mama siedziała na macie tatami i zawzięcie coś notowała. Musiało niespecjalnie jej wychodzić, ponieważ co chwilę to kreśliła prawie że przerywając kartkę i pisała od nowa. Stalami tak chwilę w drzwiach rozmyślając nad sensem jej działań, gdy w pewnym momencie poczułam na sobie jej przeszywające spojrzenie. Po chwili uśmiechnęła się ujmująco.
- Kochanie, jak wyobrażasz sobie swój ślub? - to było pytanie w dziesiątkę biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze się nad tym poważnie nie zastanawiałam.
- Hmmm.... mamo.. czemu tak nagle pytasz? Yyy.. bo.. to nie jest takie proste do wyjaśnienia..... wiesz? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Siedzę już cały dzień nad planem i nic mi do głowy nie przychodzi, wiec błagam cię. Opisz mi szybko twój bal ze snów.
I wtedy mnie olśniło.
- Chciałabym, żeby ślub i wesele odbyły się parku wypełnionym kwiatami wiśni. Najlepiej tym obok nas. Atmosfera jest tam czarująca....
- Naprawdę?- mama uniosła brew- Dobrze, zobaczymy co da się zrobić. To teraz opisz mi twoja wymarzoną suknie.
I się zaczęło.. Miała do mnie nieskończona ilość pytań, o których nigdy nie rozmyślałam.  Zawsze to rodzice organizowali wszelkiego rodzaju imprezy i spotkania. Gdy mama w końcu po godzinie wypytywania zauważyła, że padam z głodu, a w brzuchu burczeć już mi bardziej nie może puściła mnie z czystej litości na posiłek. Uciekłam od niej szybko, ponieważ nie wiedziałam kiedy znajdzie nowe znaki zapytania w idealnym planie. Zjadłam obiad i na palcach wymknęła się z domu.


Ileż to razy się zastanawiałam nad sensem mojego wyboru... Ale mądry człowiek po biedzie prawda?  Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem i kręciłam się bez celu po uliczkach.  Lecz mój umysł jak zwykle doprowadził mnie bezwiednie do parku. Był już wieczór, wiec uznałam ze mogę bez problemu się pobujać na huśtawkach. W dzień nie wpuszczano tam dorosłych, lecz teraz cały płac był do mojej dyspozycji. Niby taka mała rzecz, a sprawia tyle radości. Wystarczy się odetchnąć nogą i już się szybuje ku przestworzom. Wiatr bawi się włosami, a chłodne wicherki muskają twarz niczym skrzydła motyla. Gdy skończyłam się bujać musiałam obowiązkowo poobserwować jezioro i księżyc. Nie sądziłam, że to przyzwyczajenie stanie się moja zgubą.Usiadłam jak zwykle na schodkach przy jeziorze i oparłam się plecami o wiśnie starsza od mojej babci. Najpierw przebiegłam wzrokiem jego tafle, która gdzie nie-gdzie przecinały delikatne fale. Później przyjrzałam się wysepce znajdującej się w sercu jeziora. Jak zawsze była tajemnicza i piękna jednocześnie. Nagle poczułam że ktoś brutalnie łapie mnie za szyje niemal dusząc. A później szybkim ruchem przykłada mi mokry materiał do twarzy. Próbowałam się wyrywać z całej siły, adrenalina krążyła w moich żyłach, lecz napastnik był za silny. Drapanie go po rękach i twarzy również nie pomogło. Poczułam, że umysł mam coraz bardziej zamroczony, zaczęło kręcić mi się w głowie, moje powieki opadły i runęłam w pustkę.

niedziela, 11 maja 2014

Wilk

 Wiem, że nikt nie chce wysłuchiwać mojego wywodu na temat piękna dzisiejszego dnia. Więc oszczędzę wam tych męczarni i dodaje wam następną część opowiadania ^^ Zapraszam do czytania i komentowania.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przez resztę tygodnia nie działo się nic nadzwyczajnego, więc miałam dużo czasu do przemyśleń. Poszłam do wniosku, że nie mogę dać się ponieść emocjom, ponieważ gdy dam się im omotać nigdy nie zrealizuje swoich marzeń. Obiecałam sobie staranną pielęgnacje pragnień i zimną kalkulacje faktów.   Co wieczór dokładnie badałam moje wspomnienia. Starałam się nie omijać nawet najboleśniejszych chwil. Układałam sobie starannie relacje, emocje oraz wnioski jakie nasuwały mi zaistniałe zdarzenia, aż do uzyskania pełnego obrazu mojej rzeczywistości. Od tej chwili mogłam spokojnie i ostrożnie małymi krokami dążyć do perfekcji i spełnienia marzeń. Moim pierwszym celem zostało ogłoszenie rodzinie moich zaręczyn. Człowiek wybrany dla mnie przez rodziców był boskiej urody i posiadał niesamowitą inteligencję. Ten wielki świat zesłał mi w momencie wielkiej niepewności bratnią duszę, której plany na przyszłość nie kolidowały z moimi.. .


Dopiero w niedzielę zawitał do nas Geun Jon z rodzicami.  Mieliśmy dzisiaj obwieścić rodzinie nasza decyzję.  Przedstawił mnie im i odciągnął na bok. Natomiast rodzice usiedli w salonie, żeby napić się kawy.
- Pamiętaj musimy zachowywać się w stu procentach naturalnie, a nasza decyzja ma być przekonująca.
- Dobrze, nie martw się. Poradzę sobie. To co idziemy dać się pożreć wilkom?
Spojrzał mi w oczy, prawie niezauważalnie kiwnął głową na potwierdzenie i pocałował mnie w czoło na zachętę. Wstrzymałam oddech i podeszliśmy do rodziców. Mój przyszły mąż przemówił pierwszy:
-Chcielibyśmy wam przekazać bardzo ważna wiadomość.- wszyscy wpatrywali się w nas z ogromnym zainteresowaniem, a Jon mnie przytulił.
- jesteśmy zgodni z wasza decyzją i postanowiliśmy wsiąść ślub.- powiedziałam podniosłym tonem.
- córeczko,... synu- powiedziała zachwycona mama- jesteśmy z was tacy dumni.- Zobaczyłam łzy kręcące się w kącikach jej oczu. Nie sądziłam, że moja aprobata może tyle znaczyć dla osoby, która nigdy nie spytała mnie o zdanie. Ona zawsze narzucała mi swoją wolę i musiałam wykonywać powierzone mi zadania czy tego chciałam, czy nie. Często w przypadku sprzeciwu z mojej strony dawała mi bolesne kary, ale któż by osądził o takie czyny idealna matkę i córkę. Nawet mój ojciec nie miał pojęcia o występkach żony.
- Dziękuję mamusiu. - odpowiedziałam trzymając się scenariusza i z całej siły ją uścisnęłam. - Mamy nadzieję, że zorganizujesz nam ślub jak z bajki. - uśmiechnęłam się promieniście.
- Oczywiście słoneczko.
- Córo moja- powiedział do mnie ojciec puszczając do mnie oko.- Gratuluję mądrego wyboru. Mam nadzieję, że dobrze się zaopiekujesz moim oczkiem w głowie?- spytał jon'a.
- Oczywiście. Uczynię ją najszczęśliwszą kobietą na świecie.
- Mamy nadzieję, że się na waszej dwójce nie zawiedziemy? - spytali nas rodzice geun'a.
- Oczywiście, że nie. - odpowiedzieliśmy chórkiem.- Mamy zamiar być razem do końca naszych dni.
- To w takim razie gratulacje - uśmiechnęli się radośnie.
Następnie goście z tatą dopili herbatę, a ja z mamą nakryłam do stołu. Podczas obiadu moi przyszli teściowie zasypali mnie pytaniami o moje zainteresowania, nasze plany na przyszłość i o wymarzony ślub. Starałam się z całych sił rozwiać ich wątpliwości i niewiadome. Po tym małym wywiadzie wydawali się usatysfakcjonowani moimi odpowiedziami. Zauważyłam, że jon odziedziczył urodę po ojcu, lecz osobowość i umiejętność wysławiania się po matce. W pewnym momencie Jon poprosił mnie o oprowadzenie po domu. Gdy weszliśmy na drugie piętro wciągnął mnie do łazienki, i przycisnął do ściany. Byłam taka zdezorientowana, że w pierwszej chwili nie dotarło do mnie co się dzieje. Moje bóstwo pocałowało mnie najpierw delikatnie w szyje, później w płatek ucha,  w kącik oka i w końcu namiętnie w usta. Byłam tak spragniona jego bliskości, że momentalnie odpowiedziałam na jego bliskość. Moje ciało mocno przywarło do jego i zaczęłam penetrować wnętrze jego ust językiem. Znowu nie mogłam uwierzyć jakim cudem mój ideał może tak cudownie smakować. Jon wydawał się zadowolony z mojego działania, ponieważ od razu zaczął mocniej napierać na moje usta. W pewnym momencie włożył mi rękę pod szatę, lecz dla mojego umysłu było to za dużo i nawet nie wiedziałam kiedy stanęłam krok od niego i mówiłam,że jak na razie żąda ode mnie za wiele. Wyszliśmy z łazienki i wróciliśmy do stołu. Reszta obiadu przebiegła bez niespodziewanych zwrotów akcji. Pod wieczór pożegnaliśmy się z gośćmi, a ja z mamą sprzątnęłam naczynia ze stołu.


Wieczorem,  gdy położyłam się do łóżka nie mogłam zasnąć. Dręczyły mnie wątpliwości, których dzisiaj rano jeszcze nie miałam.. Coś niepokojącego działo się dziś z jon'em, jakby wydawało się mu, że ma mnie już w garści. Wyglądało to na przebudzenie się w łowcy obserwującego z uwagą nic niepodejrzewającą ofiarę i szykującego się do skoku...

piątek, 9 maja 2014

Wątpliwości

Proszę bardzo, kolejna część ^^ prosto z pieca.  Jakoś nagle wena mnie naszła i musiałam wstawić,, bo bym nie wytrzymała. Z niecierliwością czekam na wasze opinie :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nagle rozmowa zeszła z błahych tematów na plany rodziców względem naszej pary. Okazało się, że zarówno on jak i ja nie jesteśmy usatysfakcjonowani ich decyzją. Spytany o marzenia odparł:
- napewno nie mogę ci odpowiedzieć, że uwzględniałem w nich małżeństwo- zaśmiał się nerwowo- od małego marzyłem o podróżach, lecz gdy powiedziałem o tym rodzicom to mnie wyśmiali. A u ciebie jak to wygląda droga So Yeon?
- u mnie podobnie, lecz mnie nawet nie wysłuchali. Strasznie niesprawiedliwy jest ten świat.. Geun Yon, - tu wskazałam na niego palcem-powiedz mi,  jak można tak bezczelnie robić z ludzi klaunow? To jest jedna wielka farsa...
-spokojnie. Nie denerwuj się tak od razu... cała sztuka polega na tym, żebyśmy zatańczyli jak nam grają - przewrócił oczami.
-  co masz na myśli?
- powinniśmy się bez  sprzeciwów zgodzić na ten ślub, a gdy łykną haczyk zostawią nas w spokoju i będziemy mieli bardzo dużo czasu na realizację marzeń. Co ty na to?
- to jest genialny pomysł.. zaimponowałeś mi..
Uśmiechnął się nerwowo. Jaki on miał piękny uśmiech, mogłabym zrobić wszystko, żeby nigdy nie zniknął z jego twarzy.
- może się przejdziemy? Zobaczymy jaki piękny jest ten świat?
-z wielką chęcią- podałam mu rękę, a on uścisnął ją z całej siły, uregulował rachunek i wyszliśmy z lokalu.

Udalismy się do parku i usiedlismy nad jeziorem.  Jego tafla była gładka jak lustro, a jej idealnosci nie miał czelności zniszczyć nawet najmniejszy powiew wiatru. Odbijała się w nim okrągła tarcza księżyca, a my podziwialiśmy nierealność tej scenerii.
- Jak tu pięknie - odezwał się Geun Yon.
- Idealnie- odparłam i spojrzałam w jego piękne, zasmucone oczy. W tym momencie czas stanął. Yon sie we mnie wpatrywał jakby chciał poznać wszystkie moje tajemnice.
-jesteś najpiękniejszym stworzeniem jakie kiedykolwiek widziałem.- powiedział i pocałował mnie prosto w usta. W tamtej chwili wydawały mi się idealnie dopasowane do moich, jakby skrojone na miarę. Yon smakował cudownie, a jego usta były niesamowicie jedwabiste. Nawet nie wiedziałam kiedy pogłębiłam pocałunek. Napierał na moje usta natarczywie, jakbym dla niego tylko ja się liczyła na tym świecie. Miałam nadzieję, że ta chwila nigdy się nie skończy, ale wbrew moim pragnieniom ten cudowny bóg przerwał tą zapierającą dech w piersiach chwilę i  stwierdził, że lepiej mnie już odprowadzić do domu. Pod furtką uścisnął mnie na pożegnanie i odprowadził wzrokiem do drzwi.

Gdy weszłam do środka szybko pobiegłam do łazienki. Przebrałam się w pidżame, zmyłam makijaż i umyłam zęby. Później udałam się do swojego pokoju i położyłam spać w jedwabnej pościeli. Zasnęłam momentalnie. Śniły mi się miliony scenariuszy mojego przyszłego życia, które nie zawsze kończyły się happy andem. W głębi serca wiedziałam, że rzeczywistość nigdy nie będzie tak kolorowa jak ją malują. Zawsze wcześniej lub później musi coś pójść nie tak.

Wielki dzień

Mam nadzieję, że to opowiadanie was nie zanudzi i mogę jedynie obiecać, że niedługo się rozkręci. Słyszeliście może piosenkę? Mnie po prostu zwaliła z nóg i dostałam gęsiej skórki na całym ciele. Mistrzostwo. *.* Życzę miłego czytania..

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Z samego rana mama wpadła rozpromieniona do mojego pokoju i zaćwierkała:
-Kotku, chodź szybko! Dzisiaj twoja randka, musimy cię wyszykować! - i pobiegła nakryć do stołu.
Przybrałam minę męczennika i zrezygnowana odpowiedziałam:
-Dobrze mamo, już idę.
Resztką sił, szurając nogami najgłośniej jak potrafiłam zawlokłam się do kuchni. A tam moim oczom ukazała się uczta, jakiej jeszcze nie widziałam. Określenie 'wykwitne śniadanie' nie oddawało jej wyglądu. Były tam moje ulubione dango, onigiri oraz sushi, lecz na wypadek gdybym miała zły humor mama przygotowała też płatki z mlekiem oraz z milion surówek. Innymi słowy zadbała o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Usiadłam na najbliższym krześle i zaczęłam pałaszować te pyszności. Po chwili dołączył do mnie tata i rozmawialiśmy o rzeczach nic nie wnoszących. Gdy zjadłam mama zagnała mnie do łazienki. Posłusznie się odświeżyłam, a ona staranie umyła mi i wysuszyła moje czarne, długie włosy. 

Nadeszła kolej na ubieranie. Najpierw założyłam nagajuban, czyli szatę zakładaną pod kimono, następnie czarne kimono bez żadnych zdobień, a na sam koniec obi. Jest to zajęcie bardzo czasochłonne, ponieważ każdą część ubioru należy umiejętnie wiązać. Ku naszej uciesze całość wyglądała oszałamiająco. Kolejnym naszym krokiem było wykonanie makijażu. Starannie nałożyłam na twarz  bardzo jasny podkład. Mama musnęła rozświetlaczem  szczyt kości policzkowych i nosa, krawędź górnej wargi oraz brodę. Kość brwiową i powierzchnię nad załamaniem powieki pomalowała cieniem waniliowym, a powiekę górną i dolną łososiowym. Przedostatnim krokiem było namalowanie czarnej kreski nad linią rzęs i nałożenie na nie tuszu. Całość uwieńczyła różem z przodu kości policzkowych i koralową szminką na ustach. Włosy zostały spięte w staranny koreański koczek i był to już koniec moich tortur. Moja rodzicielka spojrzała na zegarek. Okazało się, że już 16 i pora iść na spotkanie. Pozostało mi stawienie czoła mojej przyszłości.


Tata podwiózł mnie pod samą restauracje. Po drodze nie żałował sobie przypomnienia mi o wszystkich zasadach dobrego wychowania, o nadziejach jakie we mnie pokładają oraz ostrzeżeniu, że jeśli ślub z mojej winy nie dojdzie do skutku skończy się to dla mnie źle. Wzięłam sobie jego przestrogę do serca i z duszą na ramieniu wkroczyłam do lokalu.

Wybranka moich rodziców znalazłam bez większych problemów. Okazał się bardzo przystojny. Był wysoki i dobrze zbudowany. Twarz miał smukłą, a oczy brązowe, jakby pogrążone w smutku. Usta były idealnie wykrojone, a brwi proste i ciemne tak samo jak włosy. Średniej długości, falowaną grzywę spiął w kucyk, lecz pozostawił pejsy wdzięcznie zwisające wokół twarzy. Był ubrany w czarne kimono. Obok niego leżał pokaźny bukiet orchidei. Gdy podeszłam uśmiechnął się do mnie promiennie, a mi dech zaparło...
- Jesteś jeszcze piękniejsza niż opisał mi Cię ojciec.- powiedział wręczając mi przepiękne kwiaty.- Mam nadzieję, że nie zawódł cię mój widok?- puścił do mnie oko kłaniając się.
- Oczywiście, że nie. -zaprezentowałam jeden z z najpiękniejszych uśmiechów w zestawie , ukłoniłam się i usiadłam na proponowanym miejscu.
- Wolisz białe czy czerwone wino?-zapytał wołając obsługę.
- Czerwone, najromantyczniejszy trunek świata.
- Poprosimy czerwone.- powiedział kelnerowi.- Piękna dzisiaj pogoda, nieprawdaż?
- Owszem. Od razu chce się żyć. Uroku dodają kwiaty wiśni. Uwielbiam w takie dnie usiąść na werandzie i poddać się zadumie nad ich pięknem.
- To może pewnego dnia popodziwiamy je razem? Chociaż nie wiem czy twoja uroda ich nie onieśmieli. - zarumieniłam się i uśmiechnęłam nieśmiało.
-Z wielką przyjemnością.
Większość rozmowy była równie niezręczna i onieśmielająca, aż w pewnym momencie zaszumiało nam lekko w głowach.