sobota, 8 listopada 2014

Elfie łzy VIII




Zatrzymałam się gwałtownie, gdy ten - ignorując moje odczucia - postawił ostatni krok i zbliżył pysk niepokojąco blisko mojej twarzy, wydmuchując dwa obłoki pary. Zwierzę było dużo wyższe ode mnie, więc musiałam mocno zadzierać głowę, aby przyjrzeć się jego obliczu. Ten spokojnie spojrzał prosto w moje oczy, jakby potrafił czytać we mnie niczym w otwartej księdze. Czułam ciepły oddech na zmarzniętych, pokrytych gęsią skórką ramionach.
Po chwili jednorożec zaczął powolutku zbliżać róg do mojego czoła.
Każda cząsteczka mego ciała drżała ze strachu zmieszanego z niepewnością.
Źrenice rozszerzyły się, a oddech przyspieszył.
Bezpłciowe czarne oczy wpatrywały się we mnie, bez chociażby najmniejszego mrugnięcia.
Ostry czubek zbliżał się niemiłosiernie...
Pragnęłam zerwać się z miejsca, lecz ciało nie słuchało ani umysłu, ani płynącej w żyłach adrenaliny.
Stałam, jak wryta, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w monstrum.
Po chwili ostra kość delikatnie musnęła me lico.
Otoczyło nas oślepiające, blade światło i nagle znalazłam się na rozległym pustkowiu. Próbowałam opuścić bariery ogradzające mój umysł, by odnaleźć chociaż jedną żywą duszę, lecz stało się to bezcelowe - wraz z barierą zniknęła magia. Byłam zupełnie sama.
Po chwili do moich nozdrzy dotarł fetor powoli rozkładających się tkanek, z każdą chwilą kurczących się odsłaniając coraz większe połacie kości.
Usta zaczęły mnie delikatnie mrowić, a treść żołądka cofnęła się do przełyku. Rozejrzałam się dookoła, lecz nic nie było ani za mną, ani przede mną. Chciałam się cofnąć, lecz coś pociągnęło mnie za stopę, straciłam równowagę i bezwładnie runęłam na glebę. Od siły upadku z moich płuc uleciało całe powietrze. Chwyciłam się za szyje i z desperacją próbowałam zaczerpnąć chociaż jeden oddech.
Niestety organizm był mi przeciwny - leżałam się dusząc.
Każda sekunda dłużyła się, jak godzina.
Przed oczami zaczęły latać mi mroczki i już chciałam się poddać, gdy w końcu me płuca napełniły się życiodajną substancją.
Leżałam dłuższą chwilę z opuszczonymi powiekami głęboko wdychając odór unoszący się nad całym pustkowiem. Następnie wstałam i powolutku uniosłam powieki. Ujrzałam najokropniejszy obraz mojego życia. Nie wierzyłam własnym oczom. Naokoło mnie leżały setki rozkładających się zwłok, a moja stopa tkwiła między żebrami jednych z nich. Roztrzęsiona wyszarpnęłam nogę i wstałam gwałtownie, nie wiedząc, w którą stronę się udać. Ciała, o ile można tak je nazwać, były poukładane w nienaturalnych pozycjach - jedne miały złamane karki, a inne powykręcane kończyny - i wszystkie spoglądały na mnie pozostałościami oczu ponadgryzanymi przez robaki, bądź oczodołami, z których gałki powyrywały ptaki. Po chwili trup leżący najbliżej mnie chwycił mnie za kostkę. Kopnęłam go z całej siły i odskoczyłam, a z ciała zaczęły wypełzać obrzydliwe, oślizgłe, białe robaki w poszukiwaniu nowego żywiciela. Gorączkowo rozejrzałam się na boki. Wszystkie porzucone szczątki powoli ciągnęły się w moją stronę, po drodze gubiąc kości i pozostawiając za sobą pasy śluzu z pasożytami.  Byłam przerażona, jak nigdy wcześniej. W bezradności zaczęłam krzyczeć na całe gardło. Poczułam, że coś ciągnie nie za stopę. Zamknęłam oczy i poddałam się bez walki.
Znów zalało mnie oślepiające światło. Otworzyłam oczy i ujrzałam jednorożca, który nadal się we mnie wpatrywał. Nagle ogarnęła mnie irytacja zmieszana z gniewem.
- Czego ty ode mnie chcesz?! - rozdarłam się na niego nie oczekując odpowiedzi.
Koń dotknął chrapami najpierw mojego nosa, a potem czoła, obrócił się i odbiegł, po drodze zmieniając się w pył.
Stałam dłuższą chwilę nie wierząc własnym oczom, a następnie udałam się w długą, męczącą, pełną ślepych zaułków drogę powrotną.