Nie wiem jak Was, ale mnie już ogarnął duch świąt. :) Nic tylko bym biegała i szukała prezentów lub dekorowała dom - na co mama mi niestety nie pozwala.
A jak Wam mija oczekiwanie na święta?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W oddali ujrzałem skupisko namiotów, rozstawionych w dolinie, pomiędzy, którymi kręcili się żołnierze malutcy, jak mróweczki. Figurki powiększały się, z każdym krokiem pędzącego konia, nabierając coraz więcej szczegółów. Po chwili byłem już na skraju obozowiska i zsiadałem z konia wśród stojących na baczność, zaskoczonych mężczyzn. Wylądowałem ciężko na ziemi spoglądając hardo na obecnych. Podszedłem do pierwszej z brzegu osoby i podałem jej wodze.
- Zaprowadź mojego wierzchowca do reszty koni i powiedz mi, gdzie mogę znaleźć waszego dowódcę. - żołnierz spojrzał na mnie wyraźnie zmieszany.
- Dowódca powinien być w swoim namiocie...- zaciął się, jakby nie znał do niego drogi.- …w....w...w... powinien Pan pójść w tamtą stronę. -wskazał palcem wschodnią część obozowiska.- Namiot jest trochę wyższy od pozostałych i żółty.
- Dziękuje.- skinąłem głową i udałem się we wskazanym kierunku.
Żołnierze rozchodzili się przede mną, a ja czułem się niczym Mojżesz, dla którego rozstąpiło się morze.
Po krótkich poszukiwaniach odnalazłem mój cel. Najwyraźniej ktoś dotarł do niego przede mną, gdyż jego właściciel stał przed nim, niby to czyszcząc miecz, rozglądając się nagminnie dookoła. Średniego wzrostu mężczyzna był ubrany w skórzane spodnie oraz płócienną koszule, na którą narzucił kolczugę. Jego jasną, pociągłą twarz otaczały ciemne włosy, nos był prosty, a zielone oczy skryte pod długimi rzęsami. Brodę zaplótł w starannie wykonany warkoczyk długości mniej więcej 8 cm. Na mój widok schował broń do pochwy i oparł pięści o biodra.
- Któż to nas zaszczycił tego pięknego dnia..? - rzucił z delikatnym uśmiechem.
- Mnie też miło cię widzieć Barnimie. Moglibyśmy wejść do środka?
- Oczywiście. Zapraszam w me skromne progi. - Zamaszyście wskazał otwartą dłonią wnętrze namiotu.
Przekroczyłem próg i stanąłem w centrum pomieszczenia. Wewnątrz znajdował się tylko sprzęt jeździecki, prowiant, posłanie i stół z mapami.
- Co cię sprowadza na pole walki? Czyżbyś nie ufał memu poczuciu odpowiedzialności? - ciągnął.
-Mam dość trzymania na uboczu. - rzuciłem zwięźle, nie chcąc wdawać się w szczegóły. - Zakładam, iż atakujecie o brzasku?
Zbliżyłem się do map.
- Tak jak książę sobie życzył. Nie śmiałbym łamać pańskich rozkazów. - wskazał wschodni mur miasta na papirusie. - Postaramy się rozbić wschodni mur w tym miejscu. - wyprostował się i spojrzał na mnie. - Mamy przewagę liczebną, a jak na razie nikt nam nie doniósł o żadnych posiłkach pędzących na pomoc tym małpom. Nieprawdaż?
- Oczywiście.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do obozu dotarłam dwie godziny przed świtem. Ledwie przekroczyłam jego "próg", a już musiałam siodłać konia. Znów stanęliśmy w kole śpiewem dziękując Matce Naturze za pomoc i pozwoliliśmy roślinności powrócić do stanu sprzed naszego przybycia. Te zniecierpliwione momentalnie zaczęły się rozplątywać i cofać do swych poprzednich pozycji. Chciały jak najszybciej udać się na spoczynek.
Rozpoczął się wyścig z czasem.
Upewniliśmy się, iż po naszych działaniach nie pozostało ani śladu i wskoczyliśmy na rumaki poganiając je siłą umysłu oraz obrazami klęski miasta, jeśli nie dotrzemy na czas.
Zwierzęta pędziły ile sił w nogach omijając drzewa, śpiewające pieśni o zwycięstwie i pokoju, oraz pnącza gładzące nas z troską po głowach, plecach, ramionach i ogonach.