~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wojna mojego kraju z elfami rozpoczęła się wiele lat przed moimi narodzinami. Gdy byłem małym chłopcem ojciec opowiedział mi o początku konfliktu, lecz jego opowieść nie zaspokoiła mojej ciekawości. Otóż za panowania mojego pra pra dziada - Miestwina obie rasy żyły w zgodzie, aż do pewnej wizyty króla w stolicy kraju sprzymierzeńców - Milagry . Ponoć mój przodek pokłócił się z królową Bri, a ta zerwała pokojowe stosunki między rasami i wypędziła ludzi z królestwa. Poczet powrócił do kraju uszczuplony o połowę. W wyniku tych okoliczności Miestwin wypowiedział wojnę, która ciągnie się do dziś, ciągle podniecana nienawiścią.
Podążałem wysokim, kremowym korytarzem pałacowym prowadzącym do gabinetu ojca. Stąpałem po miękkim, czerwonym, złoto zdobionym dywanem, a ściany były zapełnione obrazami. W większości pejzażami i portretami moich przodków. Nie wiedziałem, czego się spodziewać po Zdamirze. Po śmierci matki jego porywczość wzięła górę nad rozsądkiem. Odkąd zostałem mianowany dowódcą batalionu miałem bardzo dużo spraw na głowie. Brakowało mi czasu na rozmowy z ojcem, a ten niewielki skrawek, który mogłem na nie poświęcić, zawsze traciliśmy na analize planu ataku.
Nawet nie wiedziałem, kiedy minąłem ostatni zakręt, a już pukałem w masywne, mahoniowe drzwi.
- Wchodź synu!- dobiegł mnie głos zza drzwi.
Przekręciłem złotą gałkę i popchnąłem jedno skrzydło drzwi wchodząc do wszechstronnego pokoju. Większość ściany naprzeciw mnie zajmowały wielkie okna zalewające pomieszczenie światłem, na bokach każdego zwisały ciężkie purpurowe zasłony. Pozostałe ściany były zastawione wszelkiego rodzaju książkami, a w centrum bióra znajdowało się ciemne masywne biórko, za którym siedział Zdamir. Mój rodziciel był wysoką osobą o szerokich barkach oraz dobrze rozwiniętych mięśniach. Cerę miał jasnioliwkową, a oczy wraz z oczami skrytymi pod gęstymi brwiami - ciemnobrązowe. Jego oblicze na ogół miało surowy wyraz i tym razem nie mogło się stać inaczej. Bardzo trudno było go rozśmieszyć- jego poczucie humoru umknęło z tego świata wraz z duszą mojej matki Tomiry. Podeszłem do biórka, a mężczyzna skierował na mnie swe ciężkie spojrzenie.
-Usiądź. -wskazał dłonią na jeden z dwóch czerwonych foteli stojących przed meblem.- Jak wygląda sytuacja w Ambirze?
Usiadłem na proponowanym siedzisku.
- Narazie wszystko idzie po naszej myśli. Sądzę, że jeśli posiłki wroga nie dotrą w ciągu 4 dni to zdobędziemy miasto.
- Dobrze. Mam nadzieję, że wziąłeś pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze. - podparł się na przedramionach i podrapał po czole w zamyśleniu.- Sądzisz, że w ciągu pół roku zdołamy dotrzeć do stolicy?
- Raczej tak. - zawiesiłem głos w zamyśleniu.- Ale ojcze... Nie masz już dość tej wojny? Czy jej przeciąganie ma sens?
- O czym ty mówisz synu..? - ukrył twarz w dłoniach.- Musimy pomścić naszych ludzi i wyplenić te potwory.
- Sądze, że oni już zapłacili za swoje grzechy.
- Doskonale wiesz, że taka była wola mojego ojca. Na łożu śmierci obiecałem mu zmieść tę zarazę z powierzchni ziemii.
- Wiem co mu obiecałeś. Lecz mimo wszystko sądze, że dziadek by zrozumiał nasz błąd! Zabiliśmy ich tysiąckroć więcej niż oni nas tamtego pamiętnego dnia!- zerwałem się na równe nogi wywracając fotel.
- A oni zabili nas miliony!
- To błędne koło, które doprowadzi do naszej zagłady!
- Dawimie nie znasz wszystkich powodów tej wojny! Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia!
- Skoro tak mało wiem, to może mnie uświadom!
Ojcec nabuzowany do granic możliwości wstał, okrążył biórko i uderzył mnie z całej siły w twarz. Zatoczyłem się.
- Nikt nie będzie się tak do mnie odzywał! Wynocha puki jeszcze się hamuje!
Posłałem mu spojrzenie pełne nienawiści, odwróciłem się na pięcie i wyszłem z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz