środa, 10 grudnia 2014

Elfie łzy X





Z każdą chwilą zbliżaliśmy się coraz bardziej, a księżyc spadał coraz niżej. Wokół nas robiło się coraz jaśniej, a wierzchowce traciły coraz więcej sił. Ich skóra parowała od wielkiego wysiłku, a grzywy to opadały to znów wzlatywały w rytm biegu. Zwierzęta leśne schodziły nam z drogi umykając na boki lub wzlatując ponad drzewa. Wszystko wydawało się iść po naszej myśli. 
 
Gdy pomiędzy gąszczem roślinności ujrzeliśmy niewielkie skrawki murów miasta opuściliśmy bariery otaczające nasze umysły i zalały nas setki pobudzonych do granic możliwości umysłów.
Zaskoczona puściłam wodze konia i przycisnęłam dłonie z całej siły do uszu prawie z niego spadając. Spomiędzy głosów przebił się silny ryk Baldra:
Magowie zawrócić w las i skierować się do zachodniej części miasta! Nawoływać matki z dziećmi i szybko otwierać przejście w tamtej części muru! Wojownicy za mną do walki!
Szybko ograniczyłam czułość mego szóstego zmysłu do zaledwie garstki elfów, chwyciłam się mocno kolanami Slytha i wyrwałam z pochwy długi, czarny, wąski miecz połyskujący w oczekiwaniu na przelanie krwi. Koń ostro skręcił w prawo i zagłębił się w morze kotłujących pod murami barbarzyńców zasypywanych gradem elfich strzał. 
Schyliłam się nisko nad grzbietem konia i wbiłam ostrze w kark stojącego najbliżej mnie żołnierza. Poczułam jak kości chrupią jedna o drugą, a tkanki rozrywają się z łatwością pod dotykiem metalu. Głowa spadła obok niego w kałuży krwi odbijając się od gleby, a tułów upadł na kolana i dołączył do czaszki wzbijając chmurkę żółtego pyłu. Nie zmieniając toru ruchu miecza puściłam konia i szybkim ruchem odwróciłam się w stronę jego zadu blokując atak wymierzony w me plecy. Spomiędzy kling poleciały iskry. Nie tracąc ani chwili zakręciłam ostrzem, lecz przeciwnik gotów na mój ruch szybko się cofnął. Zamachnęłam się celując w bark, a on zablokował cios. Sięgnęłam mentalnymi mackami umysłu żołnierza stojącego tyłem za moim przeciwnikiem i rozkazałam mu wbić sobie miecz w trzewia aż po samą rękojeść. Ten przekonany, iż to najlepsze wyjście z sytuacji chwycił narzędzie oburącz, a następnie przebił nim na wylot siebie i mojego przeciwnika. Mężczyzna stojący przodem do mnie spojrzał mi prosto w oczy zaskoczony. Upuścił miecz, powoli chwycił czubek broni wystający z jego brzucha i osunął się, wraz ze swym towarzyszem niedoli, na glebę. Z ust obu pociekła ciemna, gęsta ciecz spływająca leniwie po brodzie, zbroi... Po chwili zaczęli zanosić się kaszlem i zamarli w bezruchu, na zawsze połączeni stalą. Mój czas dla pokonanych wrogów dobiegł końca. Zeskoczyłam z konia i chwyciłam miecz zmarłego żołnierza. Ruszyłam do kolejnego ataku tym razem z dwoma ostrzami. Już miałam przebić następną osobę, gdy poczułam na łopatce dotyk cienkiego, podłużnego kawałka stali. Niewiele czekając obróciłam się wokół własnej osi tnąc jednocześnie oboma broniami. Wokół mnie trysnęła fontanna krwi z poderżniętych gardeł tuzina wrogów.

Odbiłam się mocno od ziemi skacząc do przodu, przeleciałam nad głowami kilku zaskoczonych osób, skierowałam miecze w dół, po drodze tnąc ludzkie słabej jakości hełmy, przy wtórze pisku tarcia metalu o metal. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam plac zasłany ciałami. Walczyły już tylko niedobitki, a w znacznej odległości od pola walki dostrzegłam kilka postaci siedzących na koniach. W tym momencie jedna z nich machnęła dłonią i wszystkie jak na zawołanie odwróciły się i odjechały w dal, pozostawiając walczących mężczyzn samych sobie. 

Wylądowałam w siodle Slytha i wraz z pozostałymi elfami zagoniliśmy ludzi w jedno miejsce. Ci próbowali walczyć, lecz stworzyliśmy między nimi a nami niewidzialną zaporę, więc ich miecze zatrzymywały się w powietrzu. Wznieśliśmy dłonie ku niebu i krzyknęliśmy jednocześnie:
-Morte aos nossos inimigos!*
Wszyscy, bez wyjątku, padli na ziemię jak nic nie warte muchy.

*Śmierć naszym wrogom!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz