Z każdą chwilą
zbliżaliśmy się coraz bardziej, a księżyc spadał coraz niżej.
Wokół nas robiło się coraz jaśniej, a wierzchowce traciły
coraz więcej sił. Ich skóra parowała od wielkiego wysiłku, a
grzywy to opadały to znów wzlatywały w rytm biegu. Zwierzęta
leśne schodziły nam z drogi umykając na boki lub wzlatując ponad
drzewa. Wszystko wydawało się iść po naszej myśli.
Gdy pomiędzy gąszczem
roślinności ujrzeliśmy niewielkie skrawki murów miasta
opuściliśmy bariery otaczające nasze umysły i zalały nas setki
pobudzonych do granic możliwości umysłów.
Zaskoczona puściłam
wodze konia i przycisnęłam dłonie z całej siły do uszu prawie z
niego spadając. Spomiędzy głosów przebił się silny ryk Baldra:
Magowie
zawrócić w las i skierować się do zachodniej części miasta!
Nawoływać matki z dziećmi i szybko otwierać przejście w tamtej
części muru! Wojownicy za mną do walki!
Szybko ograniczyłam
czułość mego szóstego zmysłu do zaledwie garstki elfów,
chwyciłam się mocno kolanami Slytha i wyrwałam z pochwy długi,
czarny, wąski miecz połyskujący w oczekiwaniu na przelanie krwi.
Koń ostro skręcił w prawo i zagłębił się w morze kotłujących
pod murami barbarzyńców zasypywanych gradem elfich strzał.
Schyliłam się nisko nad
grzbietem konia i wbiłam ostrze w kark stojącego najbliżej mnie
żołnierza. Poczułam jak kości chrupią jedna o drugą, a tkanki
rozrywają się z łatwością pod dotykiem metalu. Głowa spadła
obok niego w kałuży krwi odbijając się od gleby, a tułów upadł
na kolana i dołączył do czaszki wzbijając chmurkę żółtego
pyłu. Nie zmieniając toru ruchu miecza puściłam konia i szybkim
ruchem odwróciłam się w stronę jego zadu blokując atak
wymierzony w me plecy. Spomiędzy kling poleciały iskry. Nie tracąc
ani chwili zakręciłam ostrzem, lecz przeciwnik gotów na mój ruch szybko
się cofnął. Zamachnęłam
się celując w bark, a on zablokował cios. Sięgnęłam
mentalnymi mackami umysłu żołnierza stojącego tyłem za moim
przeciwnikiem i rozkazałam mu wbić sobie miecz w trzewia aż po
samą rękojeść. Ten przekonany, iż to najlepsze wyjście z
sytuacji chwycił narzędzie oburącz, a następnie przebił nim na
wylot siebie i mojego przeciwnika. Mężczyzna stojący przodem do
mnie spojrzał mi prosto w oczy zaskoczony. Upuścił miecz, powoli
chwycił czubek broni wystający z jego brzucha i osunął się, wraz
ze swym towarzyszem niedoli, na glebę. Z ust obu pociekła ciemna,
gęsta ciecz spływająca leniwie po brodzie, zbroi... Po chwili
zaczęli zanosić się kaszlem i zamarli w bezruchu, na zawsze
połączeni stalą. Mój czas dla pokonanych wrogów dobiegł końca.
Zeskoczyłam z konia i chwyciłam miecz zmarłego żołnierza.
Ruszyłam do kolejnego ataku tym razem z dwoma ostrzami. Już miałam
przebić następną osobę, gdy poczułam na łopatce dotyk
cienkiego, podłużnego kawałka stali. Niewiele czekając obróciłam
się wokół własnej osi
tnąc jednocześnie oboma broniami. Wokół mnie trysnęła fontanna
krwi z poderżniętych gardeł tuzina wrogów.
Odbiłam się mocno od
ziemi skacząc do przodu, przeleciałam nad głowami kilku
zaskoczonych osób, skierowałam
miecze w dół, po drodze tnąc ludzkie słabej jakości hełmy, przy
wtórze pisku tarcia metalu o metal. Rozejrzałam
się dookoła i ujrzałam plac zasłany ciałami. Walczyły
już tylko niedobitki, a
w znacznej odległości od pola walki dostrzegłam kilka postaci
siedzących na koniach. W tym momencie jedna z nich machnęła dłonią
i wszystkie jak na zawołanie odwróciły się i odjechały w dal,
pozostawiając walczących mężczyzn samych sobie.
Wylądowałam w siodle Slytha i wraz z pozostałymi elfami zagoniliśmy ludzi w jedno miejsce. Ci próbowali walczyć, lecz stworzyliśmy między nimi a nami niewidzialną zaporę, więc ich miecze zatrzymywały się w powietrzu. Wznieśliśmy dłonie ku niebu i krzyknęliśmy jednocześnie:
-Morte aos nossos inimigos!*
Wszyscy, bez wyjątku, padli na ziemię jak nic nie warte muchy.
*Śmierć naszym wrogom!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz