czwartek, 16 października 2014

Elfie łzy VII




Po północy wygasiliśmy ognisko i wszyscy zaczęli się rozchodzić do domków, by odpocząć przed jutrzejszym - już ostatnim - odcinkiem drogi do Ambiru. Lecz ja nie byłam śpiąca.. Elfy powoli jeden po drugim opuszczały centrum obozowiska. Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie nie pozostała ani jedna żywa dusza.

Posiedziałam jeszcze chwilkę przy rozżarzonych drwach rozmyślając nad naszą niedolą, po czym zerwałam się, jak oparzona z ziemi i ruszyłam krętymi pustymi dróżkami na skraj lasu by poobserwować przepiękne, bezchmurne, nocne niebo. Całkiem możliwe, iż kogoś mijałam.. może nawet nie jedną osobę.. lecz byłam jak w transie.. kilka razy ktoś lub coś musnęło moje ramie, lecz ja parłam przed siebie nie zwracając na nikogo uwagi. Wołał mnie duch lasu i, choć może to brzmieć absurdalnie, księżyc wzywał mnie z całych sił obiecując pomoc bogów... Gdy dotarłam do linii drzew obróciłam się w stronę bladej tarczy, usiadłam na miękkim, jak chmurka mchu po turecku i wpatrywałam się w przepiękną białą kulę na niebie. Maleńkie kropelki rosy pokryły moje ciało, a wiatr bawił się włosami oraz pieścił delikatną, bladą prawie, że przezroczystą skórę chłodnymi podmuchami. Tkwiłam tak przez dłuższy czas. Czułam, jak krew odpłynęła z ramion, nóg i zastąpiło ją delikatne mrowienie, żeby po chwili nie czuć już nic. W tamtym momencie przypominałam posąg przycapnięty pod drzewem, przypatrujący się niebiosom w poszukiwaniu odpowiedzi od sił wyższych. Nagle obok ucha zatrelał jakiś ptak. Spłoszona gwałtownie odwróciłam głowę i ujrzałam odlatującego w las złotego pawia. Zaciekawiona ruszyłam za nim w ciemną głębie.
Mijałam kolejne pradawne, ogromne drzewa o powykręcanych korzeniach tworzących poszycie. Miałam wrażenie, iż jeden z nich chwyci mnie za stopę i zaciągnie Bóg wie gdzie, do Bóg wie kogo. Lecz jak na ochrowej nici brnęłam dalej przed siebie. Wokół mnie latały świetliki, siadały mi na nosie oraz koniuszkach uszu, a teren robił się coraz bardziej górzysty, w związku z czym korzenie zaczęły tworzyć naturalne schody. Były one śliskie i krzywe, lecz wbrew pozorom bardzo ułatwiały wędrówkę.Wspinałam się po nich nie patrząc pod stopy i machając rękami to w przód, to w tył. Przyglądałam się gałęziom splecionym ze sobą pnączami z  pięciolistnymi, czerwonymi kwiatami otoczonymi różową poświatą. Już miałam zrobić następny krok, gdy straciłam oparcie. Przerażona cofnęłam nogę, spojrzałam w dół i ujrzałam głęboką przepaść. Z jej ścian wystawały liczne ostre głazy oraz korzenie wijące się między nimi, a na dnie leniwie wiła się cieniutka, jak nić rzeka. Rozejrzałam się dookoła nie wiedząc dokąd mam iść. Na szczęście po prawej na samym skraju skały siedział mój przewodnik. Ruszyłam, więc w jego stronę krawędzią urwiska. Mimo poruszania na palcach, co jakiś czas ze skarpy spadał kamień przypominający mi, że w każdej chwili mogę stracić równowagę i runąć na samiusieńki dół. Po chwili skręciłam z powrotem w las. Paw prowadził mnie ścieżką, która znikała za jednym z najstarszych drzew.
Ostrożnie wychyliłam się zza pnia, a to co ujrzałam przekraczało moje najśmielsze oczekiwania. Znajdowało się tam jezioro o tafli błękitnej niczym niebo otoczone wierzbami oraz poszarpanymi głazami. Po jego powierzchni harmonijnie dryfowały żółte lilie sypiące leniwie złoty pyłek, a w moją stronę przez środek wody powoli, z dumą zmierzało białe mistyczne stworzenie otoczone błękitną poświatą. Nie wierzyłam własnym oczom. Koń był prawie cały łysy z wyjątkiem bujnej grzywy oraz długiego ogona ciągnącego się za nim niczym welon. Kredowobiała skóra ciasno opinała wszystkie wystające kości, a oczy miał duże, czarne, jak dwa węgle.
Spojrzałam na jego czoło i zamarłam..
To nie jest możliwe..
Mrugnęłam kilka razy myśląc, że mam zwidy, lecz obraz pozostał bez najdrobniejszej zmiany.
W jednym momencie wszystko, co mi wpajano  obróciło się w proch..
Stworzenie miało długi, zwężający się ku końcowi róg w kolorze kości słoniowej. Oczarowana zaczęłam zmierzać w jego stronę. Ostrożnie stawiałam nogę za nogą w tanecznym, aczkolwiek ostrożnym kroku. Czułam, jak jednorożec mierzy mnie spojrzeniem. Mijałam kolejne drzewa w milczeniu, a im bliżej byłam brzegu tym bardziej napinały się moje mięśnie w zdenerwowaniu. Biała postać była coraz bliżej. Jeszcze jeden kroczek i będę mogła ją dotknąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz